Globalne ocieplenie - Stacey Kent we Wrocławiu

Autor: 
Milena Fabicka
Autor zdjęcia: 
Milena Fabicka

Październik, mimo niskich temperatur, okazuje się być niewątpliwie  ciepłym miesiącem dla fanów Stacey Kent. Nie dość, że wczoraj miała premierę jej najnowsza produkcja  "Dreamers in Concert" , artystka postanowiła odwiedzić aż trzy polskie miasta: Sopot, Wrocław i Warszawę. Podopieczna Blue Note Records po wydaniu ośmiu albumów studyjnych nagrała wreszcie płytę live. Wprost idealna okazja zarówno do odkurzenia w pamięci starszych utworów, jak i sprawdzenia w boju zupełnie nowego materiału.

Publiczność tłumnie zgromadzoną w siedzibie wrocławskiego radia zespół poczęstował na wejściu belgijskim waflem i chrupiącym croissantem podczas otwierającego kawałka Breakfast on the Morning Tram. Trochę przewrotnie jak na tę godzinę, jednak później apetyt już tylko rósł w miarę słuchania. Sympatyczna zadziorność wobec zmarzniętych jeszcze słuchaczy Stacey, kontynuowała globalne ocieplenie przy pomocy It might as well be spring, w trakcie którego przywitali się swoimi solówkami: Jim Tomlinson na saksofonie, Graham Harvey na fortepianie i FenderRhodes'ie, Jeremy Brown na basie oraz Matt Skelton za bębnami.
 


Po tym delikatnym aperitifie przyszedł czas na słodkie i ciepłe welcome, czyli niepodrabialny tembr głosu i cudowny uśmiech Stacey Kent.  Po utworze z wiosną w tytule, przyszedł czas na piosenkę o lecie z tysiącem lipców, czyli You go to my head, z repertuaru Billy Holiday. Atmosfera ociepliła się jeszcze bardziej, gdy po gitarę sięgnęła sama wokalistka, by zaprezentować najpierw nowy utwór - Dreamer, a następnie, wśród szumu miotełek i leniwego, mięsistego basu, klasyk brazylijskiej bossa novy - Corcovado. Słychać tam było szmery szczotek i leniwe, jesienne pochody kontrabasu.
 


Jak przystało na multilingwistkę Kent wykonała kilka utworów po francusku: odrobinę erotyczny Mi Amor, jej ulubiony Raconte Moi (oba z płyty “Raconte Moi”) oraz dobrze wszystkim znany Ces Petit Riens. Zespół ostudził nas nieco przy "Ice Hotel", do którego tekst napisał saksofonista, nota bene również producent i mąż Stacey - Jim Tomilinson, swingujący So Nice i na koniec If I were a Bell. W programie koncertu znalazło się jeszcze miejsce na jedną świeżynkę - Postcard Lovers z tekstem autorstwa Kazuo Ishiguro.
Po owacjach na stojąco zaserwowano na deser dwa bisy : Waters of March i przepyszne What a wonderfull world.

Stacey Kent nie tylo świetna wokalistka, ale także sceniczna osobowość. Znakomicie nawiązała kontakt z publicznością, przybliżając treść poezji zawartej w utworach, dzieląc się ze zgromadzonymi historiami, anegdotami, chwilami które pielęgnuje i przemienia w muzykę.
Publiczność z pewnością nasyciła się doskonałą grą zespołu, polaną aksamitnym i lukrowym głosem filigranowej Stacey. Tylko czy nie za dużo w tym ciastku słodyczy?
 
Najbliższe koncerty Stacey Kent w Polsce: 25 października Warszawa, Sala Kongresowa.