Fire! w Pardon To Tu - energia, prostota, szczerość, czad

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Słuchaczom zainteresowanym współczesną sceną muzyki zwariowanej postaci Matsa Gustafssona przedstawiać nie trzeba. To artysta hiperaktywny, zaangażowany w niezliczoną ilość projektów wypełniających całe niemal całe spektrum stylistyczne muzyki improwizowanej i pokrewnych. Gustafsson to punkowiec lubujący się w safsonowym i elektronicznym szaleństwie (sztandarowym przykładem trio The Thing). To pasjonat i historyk jazzu (posłuchajmy zespołu Swedish Azz). Nieposkromiony improwizator (Tarfala Trio) i skupiony kompozytor (Nu Band, 30 osobobowe Fire! Orchestra). Artysta o wielkiej wrażliwości i muzyk - rozrabiaka o szelmowskim uśmiechu.

Formacja Fire!, z którą Gustafsson przyjechał do warszawskiego Pardon To Tu na dwa koncerty to projekt o zdecydowanie rockowym rodowodzie. Obok Matsa na scenie stoją: Johan Berthling (gitara basowa) i Andreas Werliin (perkusja). Koncepcja stylistyczna jest prosta – riff i energia. Motoryczna sekcja działa jak dobrze naoliwiona maszyna, skutecznie wbijając słuchaczom do głowy kolejne riffy, proste i skuteczne jak blitzkrieg. Nie ma tutaj miejsca na skomplikowane przejścia harmoniczne rodem z „So What”, zagrane nutki zazwyczaj można policzyc na palcach jednej ręki. Brzmienie też nie ma z jazzem nic wspólnego, słychać tu raczej energię Rage Against The Machine, nie ma miejsca na przesadne subtelności.

 

Obsesyjne, klaustrofobiczne riffy tworzą atmosferę motorycznego transu, doprawionego gdzieniegdzie elektronicznymi minimalistyczno-noisowymi smaczkami (solo na gitarze basowej zagrane bez użycia strun, ale sprzężeń i wibracji samego body należało zdecydowanie do moich ulubionych fragmentów pierwszego wieczoru). Przy całej ilości decybelów ze sceny płynącej trzeba zwrócić uwagę na to, że Fire! to projekt, jak na Gustafssona, wyjątkowo uporządkowany, saksofonowe szaleństwo jest tutaj dawkowane, precyzja rytmu i melodii narzuca bardzo ściśle ramy utworu. I to nie jest bynajmniej przytyk żaden, bo prostota i chwytliwość granych przez The Fire! utworów należą do najważniejszych atutów tego zespołu. Mniej szaleństwa bynajmniej nie oznacza mniejszej dawki energii, trio zdecydowanie dostarcza na scenie muzycznego ognia, nazwa nie kłamie.

Wizyta w Warszawie to jedyna dwudniowa rezydencja zespołu na trasie. Ze względu na bardzo spójną stylistyczną koncepcję muzyczną Fire! trudno mówić o jakichś wielkich różnicach między dwoma wieczorami. Ale też i myślę, że nikt kto zdecydował się wziąć udział w obu koncertach, nie żałował decyzji. Tylko dwie kompozycje z niedzielnego koncertu zostały zagrane dzień później (i to na bis). Stylistyczna konsekwencja nie oznacza też na szczęście monotonności, kolejne riffy są nie tylko przebojowe ale też zróżnicowane, przede wszystkim pod względem tempa (z jednej strony punkowy rozpęd, z drugiej atmosfera gęstą jak  smoła). Fire! brzmi bezkompromisowo, ale też chętnie puszcza oczko do słuchacza, saksofon Gustafssona jest zwykle groźny, ale też potrafi zabrzmieć rozgrzewająco soulowo.

Fire! to energia, prostota, szczerość, czad. Słuchanie Fire! na żywo to frajda niezmierna, bez napinki, bez ściemy. To też świetna propozycja aby oswoić z jazzową awangardą słuchaczy ciężkiego rocka. Zespołowi oraz Pardon To Tu dziękuję za za podwójnego muzycznego kopa.