Finał Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej: Anouar Brahem i Marcin Wasilewski

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski / mpc.encore7.com

Ostatni dzień festiwalu XI Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej i ostatnie dalekie podróże muzyczne. Na niedzielny wieczór zaplanowane były dwa koncerty – projekt specjalny tria Marcina Wasilewskiego oraz kwartetu Anouara Brahema.

Wasilewski do swojego tria zaprosił gościa – szwedzkiego saksofonistę Joakima Mildera - na scenie pojawiło się więc czterech muzyków. Oprócz wymienionych, zagrali – co już oczywiste – Michał Miśkiewicz na perkusji i Sławomir Kurkiewicz na kontrabasie. Wszyscy od wielu lat związani są z osobą Tomasza Stańki – trio od dawna stanowi niejako sekcję rytmiczną trębacza towarzysząc mu na koncertach, a Joakim Milder już w 1997 roku nagrał z Tomaszem Stańko album „Litania”.

Muzycy zaczęli spokojnie. Na wyższe obroty weszli dopiero w dalszej części koncertu. Trzeba przyznać, że trio Wasilewskiego jest zespołem kompletnym. W tym kontekście wydawało się momentami, jakby saksofon Mildera nie wnosił nic nowego i nie wysuwał się na pierwszy plan. Jednak wrażenie to znikało, gdy szwedzki muzyk z większą ekspresją wydobywał z siebie emocje - tak przy pomocy muzyki jaki i ekspresyjnych ruchów ciała. Wówczas odnosiło się wrażenie, że Marcin Wasilewski jest jak dobry pomocnik ofensywny w footbolu – przygotowuje scenę i publiczność na to, co ma nastąpić, by w ostatniej chwili przekazać pałeczkę koledze. Czy to nie przypadek, że pomocnik nazywany jest inaczej „rozgrywającym”, a przy tym sam często strzela bramki? Taką właśnie podwójną rolę pełnił pianista, bo i sam brał na siebie ciężar gry, jak na lidera przystało. Na zakończenie zabrzmiały utwory Stańki i Komedy. Był to mocny, dobrze poukładany jazz, charakterystyczny dla tego typu formacji. Całą masę dobrej roboty wykonali także Miśkiewicz z Kurkiewiczem. Kontrabas z perkusją dogadywały się dosłownie i w przenośni „bez zbędnych słów” – współpraca totalna.

Po koncercie, nastąpiła krótka przerwa na zupełne przebudowanie instrumentarium. Zniknął fortepian i perkusja. Pojawiły się mikrofony i stojaki, a na scenę weszli czterej muzycy, z których każdy pochodzi z innego kraju. Zapowiadało to niezwykłą mieszankę i ucztę dla uszu oraz podróż w zupełnie inny kierunek niż zaproponowali poprzedni wykonawcy – do Afryki.

Anouar Brahem to tunezyjski mistrz lutni oud. Ten instrument bielska publiczność zna za sprawą koncertów Anny Marii Jopek, w której składzie pojawiał się Dhafer Youssef. Do swojego kwartetu Brahem zaprosił niemieckiego klarnecistę Klausa Gesinga, basistę ze Szwecji Björna Meyera oraz muzyka z Libanu, Khaleda Yassinea grającego na instrumentach perkusyjnych.

Od delikatnych, długo wybrzmiewających barw flażoletów z gitary basowej Szweda zaczęły płynąć pierwsze nuty. Już stało się oczywiste w jakim kierunku podąży całość – w świat magiczny, tajemniczy i obcy naszej kulturze. Atmosferę niecodzienności ustanawiały cudowne niskie rejestry mruczącego klarnetu basowego, charakterystycznie brzęczące struny mandoliny i głos Anouara Brahema, który bez konkretnych tekstów dublował linię melodyczną swojego instrumentu powtarzaną też przez klarnet. Na koncercie nie zabrakło takż momentów żywych i pełnych energii. Wówczas klarnecista wydobywał z instrumentu odgłosy iście z głębi czarnej Afryki pełnej dzikiej zwierzyny. Wyciszając klarnet wypełniał przestrzeń między gitarą basową, a pustką rozjaśnioną brzmieniem lutni.

Koncert był w całości odległy nie tylko terytorialnie ale i gatunkowo, bo bliższy muzyce etnicznej, folkowej niż jazzowej. Tym niemniej, zmysłowy, melodyjny, po prostu muzyczny. Publiczność nagradzała wykonawców szczerymi, obfitymi brawami, przebudzając się po zakończeniu kolejnych utworów. W trakcie ich grania, głowy słuchaczy zwieszały się na oparciach, niektóre kołysały się, a i sami muzycy grali z zamkniętymi oczami zanurzeni w otchłani swoich myśli. Kontemplacja. Podróż. Tajemnica.

Taki występ nie mógł zakończyć się bez bisów. Artyści zostali do nich poproszeni dwukrotnie i to przez podwójne „standing ovation”.
Trzeba przyznać, że niedzielny wieczór był jednym z najlepszych podczas festiwalu. Podarował słuchaczom dużą dozę zróżnicowanej muzyki zagranej przez muzyków – profesjonalistów i pasjonatów, w pełni zaangażowanych w swój występ. XI Jazzowa Jesień ugruntowała swoją pozycję w czołówce najlepszych festiwali na polskiej scenie, a Bielsko-Biała – miasta jazzem brzmiącym.