Dzień Polski na festiwalu Jazz Jantar

Autor: 
Kajetan Prochyra

Po plejadzie zagranicznych gwiazd współczesnego jazzu - Roberta Glaspera, Colina Stetsona, Rudresha Mahanthappy, Matany Roberts i Roba Mazurka - na festiwalu Jazz Jantar przyszedł czas na dzień Polski. Jeszcze przed koncertem stało się jasne, że dla wiernej Publiczności Klubu Żak nie ma znaczenia paszport artysty czy ilość sprzedanych na świecie płyt. Podobnie jak na poprzedni dni Jazz Jantaru, tak i na koncerty Sławka Jaskułke, Tomasza Dąbrowskiego i Macieja Grzywacza bilety zostały wyprzedane do ostatniego miejsca!

Pierwszy na scenie pojawił się doskonale znany w Trójmieście pianista - Sławek Jaskułke. Na początku XXI wieku okrzyknięto go nadzieją polskiego jazzu. Przez kolejne lata objechał on ze swoją muzyką spory kawał świata, prezentując m.in. w Pekinie muzykę Chopina rozpisaną na pięć fortepianów. W Sali Suwnicowej Żaka tym razem stanął tylko jeden Steinway, a gdy artysta podszedł do instrumentu, na scenie zapanowała niemal zupełna ciemność. Nastrój ten doskonale pasował do muzyki, którą muzyk postanowił podzielić się z festiwalową Publicznością: materiał ze swej najnowszej płyty „Sea”.
Tytułowe morze było tu jednak tylko pretekstem do snucia muzycznej opowieści. Język Sławka Jaskulke pełen był wirtuozerskich pasaży, filmowych pejzaży i piosenkowej lekkości. Co jakiś czas wyłaniały się z nich także znaleziska zaczerpnięte z najnowszych dokonań pianistyki - z która publiczność Żaaka obeznana jest doskonale, za sprawa choćby festiwalu Dni Muzyki Nowej, w ramach którego w Sali Suwnicowej grali m.in. Hauschki, Lubomyra Melnyka czy Nilsa Frahma.
Była to muzyka bez wątpienia ładna i zasłużenie nagrodzona burzą braw.
Brakowało mi jednak w tej propozycji pewnej swobody i improwizatorskiej nieprzewidywalności.

Na drugim jazzowym biegunie znalazł się za to solowy koncert Tomasza Dąbrowskiego w kawiarnianej przestrzeni klubu Żaka. Jeden z najciekawszych dziś polskich trębaczy, swoje 30te urodziny postanowił uczcić serią 30tu improwizowanych koncertów solo w 30 różnych miastach Europy. Gdańsk był na mapie tego przedsięwzięcia 10ty.
Oj nie często już jazz prezentowany jest w takie formie: przy barze tłok i gwar, wokół stolików zgromadzona publiczność w głębi sali, na krześle, bez jednego mikrofonu znakomity improwizator gra swoją muzykę. 
Muzycznie była to propozycja… introwertyczna… Sporą część opowieści Dąbrowskiego stanowiły szumy, szelesty i brzmienia, dla których trudno znaleźć słowa. Trębacz przemierzał dźwiękową przestrzeń nie patrząc przed siebie - dosłownie i w przenośni. Pozwalał improwizacji wieźć się przez czas.
Koncert ten był swoistym performancem - niepowtarzalnym zdarzeniem tu i teraz. Udział wzięli w nim wszyscy: muzyk i słuchacze, także ci, dla których taka forma jazzu jest nie do przyjęcia. Było to prawdopodobnie najbardziej bezkompromisowe wydarzenie tegorocznej edycji festiwalu Jazz Jantar.

Finałem niedzielnego wieczoru był premierowy koncert kwartetu PDSN Macieja Grzywacza - bohatera festiwalowego cyklu „Sygnowano:”. To właśnie on zaprosił do Gdańska trio Wayna Krantza, które wystąpi w Żaku 13go listopada. Zanim jednak gitarzysta wejdzie na scenę jako kurator, zaprezentował się nam jako bandleader.
Mówiąc szczerze miałem przed tym koncertem sporo obaw - PDSN, czyli Polska (Maciej Grzywacz - gitara) Dania (Jakob Dinesen - saksofon), Szwecja (Daniel Franck - kontrabas) i Norwegia (Håkon Mjåset Johansen - bębny). Takich polsko-skandynawskich projektów nasza scena przyjęła ostatnio sporo. Zbyt często jednak ich największą atrakcyjnością miała być sama międzynarodowość - a przecież na scenie nie grają paszporty.

Szybko jednak stało się jasne, że w Sali Suwnicowej nie gra efemeryczny projekt, ale nowy, pełnokrwisty kwartet Macieja Grzywacza. Z okazji festiwalu Jazz Jantar gitarzysta stworzył 8 nowych kompozycji, napisanych specjalnie na ten kwartet. Czuło się jak komfortowo czują się członkowie zespołu w tej przestrzeni. I choć ramy tej muzyki były jazzowo konwencjonalne - oparte na skomponowanych tematach i krążących wokół nich solówkach. było w tej muzyce to coś, co potrafi formę napełnić życiem. Uwagę skupiali na sobie zarówno stojący z przodu Grzywacz i Dinsen, jak i nieustająca w podkręcaniu muzycznego tempa sekcja rytmiczna. Tym bardziej cieszy więc fakt, że muzycy na następny dzień zaplanowali sesję nagraniową a powstały w ten sposób materiał ukaże się na płycie. Leader zdradził nam już tytuł krążka: Connected.