Dwaj mistrzowie, dwa spojrzenia na saksofon - Colin Stetson i Gamak Rudresha Mahanthappy na festiwalu Jazz Jantar

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Jeśli ktokolwiek nie był jeszcze przekonany do tego, że festiwal Jazz Jantar to impreza o dużej randze artystycznej, po drugim dniu koncertowym tegorocznej edycji nie powinien mieć już co do tego żadnych wątpliwości. Parada muzycznych wizjonerów trwa na scenie Żaka w najlepsze. Wrażenia z wtorkowego występu Robert Glasper Experiment ledwo zdążyły okrzepnąć a już na scenie pojawili się Colin Stetson i Rudresh Mahanthappa z projektem Gamak. I trzeba było przeżywać od nowa.

O muzyce Stetsona trudno jest pisać z zachowaniem dystansu. Bo czy pod uwagę brać wypracowany przez kanadyjczyka aparat wykonawczy, o którym tyle już w różnych miejscach rozprawiano i o którym z całą pewnością nadal mówić się będzie, czy też to, co dzięki swej unikatowej technice gry wyraża, wrażenie jest równie obezwładniające. Siląc się na rezerwę w stosunku do tego, co podczas pierwszego piątkowego koncertu działo się w Sali Suwnicowej, trzeba by działać przeciwko sobie, i de facto wziąć w nawias wszystko,  co jest solą uczestnictwa w kulturze. Kiedy bowiem Colin Stetson wychodzi na scenę i zaczyna grać, nie da się pozostać obojętnym. Jego muzyka jest potężna i wszechogarniająca. Zalewa falą i, nie pytając o zgodę silnym nurtem zabiera ze sobą. Przestrzeń sali koncertowej staje się gęsta, i rozpoczyna się seans Dolby Surround, jakiego nie byłaby w stanie osiągnąć żadna technologiczna korporacja. Permanentny oddech, umożliwiający nieustanne wiązanie transowych pętli, wspomaganych perkusyjnym pogłosem otwieranych i zamykanych klap saksofonów, mistrzowski balans natężeniem pojedynczych tonów i umiejętność nakładania na siebie różnych płaszczyzn (co się za każdym razem podkreśla – bez użycia jakichkolwiek elektronicznych wspomagaczy) daje kanadyjczykowi możliwości, wydawałoby się, nieograniczone. Nagle okazuje się, że za pomocą saksofonu i kilku dodatkowych, podpiętych doń mikrofonów można uzyskać dostęp do nowych wymiarów przestrzeni dźwięku. I jest się wobec tego faktu jako słuchacz całkowicie bezsilnym. Można jedynie słuchać.    

A słuchać jest czego, bo Colin Stetson do przekazania ma treści odpowiadające swym technicznym umiejętnościom. Jego muzyka jest pierwotna i na wskroś przeszywająca ma w sobie pokłady niby przedwiecznego zimna, a jednocześnie niesamowite właściwości kojące. Saksofony altowy i kontrabasowy nigdy chyba nie wyrzmiewały z tak zbliżoną do siebie mocą. Gęste opowieści snute przez mniejszy spośród nich, jak A Dream Of Water w niczym nie ustępowały siłą tym opowiadanym przez kontrabasowego kolosa (Who Are The Waves Roaring For), którego brutalny niski ton odczuwało się chwilami wręcz fizycznie, choć to on właśnie on zagrał fragment najbardziej z całego koncertu liryczny – urzekające In Love And In Justice, stanowiące zamknięcie drugiej części trylogii Stetsona New History Warfare.

Sprawą otwartą było, jak też wobec takiego misterium poradzi sobie występujący o przerwie skład Rudresha Mahanthappy, i czy to, co przeżyliśmy przed przerwą nie zakłóci odbioru koncertu kwartetu? Na szczęście wszelkie tego typu obawy pozostały nieuzasadnione. Ani Rudresh, ani nikt spośród jego muzyków sroce spod ogona koniec końców nie wypadł, i występ grupy Gamak bez większego problemu zawojował sobie miejsce w pamięci żakowej publiczności. „Waiting Is Forbidden” brzmi tytuł utworu otwierającego debiutancką płytę formacji Gamak – i zespół na nic nie czekał, ruszając z kopyta tym właśnie, rozpoczynającym się zresztą od altowej minisalwy lidera kawałkiem. Fakt, iż ze studyjnego składu Gamaku na koncercie usłyszeliśmy jedynie samego Rudresha (poza nim grali: Rez Abbasi – gitara, Rich Brown – gitara basowa oraz Paolo Cantarella na perkusji) nie ujął muzyce ani krzty charakterystycznej motoryki, która na albumie została zawarta. Więcej – można powiedzieć, że w koncertowym wydaniu Gamak wrzuca w stosunku do albumu następny bieg. Z połączenia modern jazzowych załamań, melodyki tradycyjnej muzyki południowych Indii oraz rockowej zadziorności Rudresh Mahanthappa uzyskał wyrazisty amalgamat, który porusza dobrze naoliwioną maszynę czwórki muzyków raźnie do przodu. Dzięki znakomitemu doborowi instrumentalistów saksofonista nie musiał specjalnie się forsować – liderował jedynie o tyle, o ile było to niezbędne, wiele miejsca zostawiając zwłaszcza sekcji rytmicznej, której dialogi, a zwłaszcza solowe partie obdarzonego świetnym wyczuciem rytmu i zdecydowanym, silnym uderzeniem Paolo Cantarelliego (pierwszy raz wizytującego w Polsce) były ozdobą koncertu kwartetu. Wirtuozerski pokaz dał także wiernie sekundujący frazom Mahanthappy Rez Abbasi, w swej partii solo w utworze Abhogi grając jedną ręką wyłącznie na gryfie gitary i uderzając o końcówki strun pod jej mostkiem. Uwagę zwracały bogate w indyjskie odniesienia Abhogi czy Lots Of Interest, żywe Wrathful Wisdom czy też quasihadenowska zaangażowana ballada Ballad For Troubled Times, która z całego koncertu wyróżniła się lirycznie. Koncert Gamaku okazał się być występem bardzo wyrazistym, a muzycy znajdowali się w bardzo dobrych humorach o czym świadczył choćby szeroki uśmiech basisty Richa Browna i pojawiające się pół żartem naśladownictwo gry Colina Stetsona, na które pozwolił sobie Rudresh Mahanthappa. Ten ostatni akcent także świadczy dobrze o Festiwalu Jazz Jantar, jako o przestrzeni gdzie dobrze czuje się nie tylko publiczność, a częstokroć nawiązują się dialogi między występującymi po sobie muzykami. Dzięki temu nie można do końca przewidzieć, jaki obrót przybiorą festiwalowe wydarzenia i także dlatego  kolejnych 9 dni w Żaku zapowiada się tak fascynująco.