Dni muzyki Nowej, dzień 4 – Kronos Quartet w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski, www.wyszomirski.pl

Przypuszczam, że każdy, kto tegoroczną edycję Dni Muzyki Nowej obejrzał w całości, wie o kwartetach smyczkowych jeśli nie wszystko, to z pewnością bardzo, bardzo wiele, nawet jeśli była to dla niego pierwsza w życiu okazja do zetknięcia się z takimi składami. Rządziły one niepodzielnie przez trzy z czterech dni festiwalu, za każdym razem ukazując inne swe oblicze.

Wielki finał Dni Muzyki Nowej odbył się już nie w klubowej Sali Suwnicowej, a w Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance. Nie tylko dlatego, że Klub Żak nie pomieściłby wszystkich chętnych – występ Kronos Quartet wymaga po prostu odpowiedniej oprawy i najlepszej możliwej do uzyskania akustyki. Mamy do czynienia z absolutną klasą światową i dołożono wszelkich starań, by publiczność miała okazję docenić ją w pełni. Określenie „światowość” w przypadku Kronos Quartet ma wiele znaczeń. Fakt, że przez blisko czterdzieści lat działalności kwartet objechał z koncertami całą kulę ziemską, jest akurat najmniej ważny. Istotne jest natomiast, że z każdego z miejsc, w którym zespół grał, czerpał inspiracje garściami, nie zamykając się w sztywnych ramach żadnej konkretnej stylistyki. Mieli zatem polskim widzom co pokazać i z tej okazji nie omieszkali skorzystać.

Program koncertu obejmował kompozycje współczesnych twórców amerykańskich (i to z tak różnych nurtów jak na przykład kanadyjska eksperymentująca kompozytorka Nicole Lizée, gitarzysta Bryce Dessner czy Steve Reich), ale także utwory hinduskie (autorstwa Rama Narayana), żydowskie (Altera Yechiela Karniola) czy szwedzkie (tradycyjna pieśń "Tusen Tankar"). Byliśmy też i w Grecji, i w Egipcie... ba, gdzieśmy przez te półtorej godziny z Kronos Quartet nie zawędrowali? Spoglądając na dyskografię zespołu i tak nie zabrali nas nawet w połowę miejsc, w które zabrać nas mogli. Podróż ta była również w wielu miejscach zaskakująca – kto by się na przykład spodziewał usłyszeć na koncercie kwartetu smyczkowego utwór gwiazdy saudyjskiej sceny dance Omara Souleymana? Albo wplatania sampli czy użycia obok instrumentów podstawowych kilku zabawek elektronicznych?

Kronos Quartet przekracza tak granice już od lat i tworzy w ten sposób prawdziwie nową jakość. Odbywa się to przy pełnej aprobacie słuchaczy: nienasycona publiczność nie pozwoliła im łatwo zejść ze sceny – zakończyć koncert udało się dopiero po dwóch bisach i owacji na stojąco. Trzeci raz brawa rozległy się już w szatni, gdzie, o dziwo, wyglądający na zupełnie niezmęczonych długim graniem muzycy wyszli przywitać się z fanami. To także dowód wielkiej klasy muzyków Kronos Quartet.