Dni Muzyki Nowej: Dwie strony elektroniki

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski / www.testigo.pl www.wyszomirski.pl

Wiosenna edycja Dni Muzyki Nowej, będących drugą po festiwalu Jazz Jantar najważniejszą i najbardziej programowo rozbudowaną inicjatywą muzyczną gdańskiego Żaka, przemknęła w ciągu dwóch kwietniowych wieczorów w bardzo szybkim tempie. Tym razem nacisk został położony na brzmienia elektroniczne – po piątkowym showcasie Mik Musik, niezależnej  oficyny powiązanej z offową odmianą muzyki klubowej, drugiego dnia nastąpił powrót do stricte koncertowej formuły wydarzenia: w Sali Suwnicowej zaprezentowały się duety Ikue Mori & Maja Ratkje oraz Markus Stockhausen & Patrice Héral.  

Jakkolwiek bardziej odpowiednim niż zaproponowane w przedkoncertowej zapowiedzi rozgraniczenie twórczości obu składów na kategorie muzyki „męskiej” i „żeńskiej” byłoby podkreślenie odmiennych wpływów, które tę muzykę ukształtowały to w zestawieniu obydwa występy jasno pokazały, jak fascynujące i szerokie możliwości kreacji dają narzędzia elektroniczne. Mimo, iż obydwa duety używały sprzętów po części podobnych, wydźwięk obu koncertów różnił się znacznie.

Ikue Mori i Maja Ratkje, artystki które niejednokrotnie się o siebie na światowych scenach muzyki eksperymentalnej ocierały, przybyły do Gdańska promować swe pierwsze wspólne dzieło – wydaną nakładem polskiej Bocian Records płytę Scrumptious Sabotage. Połączenie sił dwóch postaci tak dla współczesnej elektroniki ważkich jak norweska wokalistka i weteranka, jeśli nie legenda nowojorskiej awangardy zaowocowało muzyką wysokiej próby - i istotnej wagi. Muzyką, która hipnotyzowała magiczną aurą. Urzekała kunsztem, z jakim abstrakcyjne formuły układały się w płynną przestrzeń zbudowaną z przetworzonych dźwięków zebranych tak ze świata natury jak i cywilizacji. 
W ramach zorientowanej na cykliczność narracji w harmonijną podstawę raz po raz wkradały się to wzbogacające ją gwizdy, odgłosy natury, lub też pozytywka, harmonijka ustna i w końcu wysokie wokalizy Mai Ratkje, innym razem – burzące ów porządek brutalne chwilami, industrialne interwencje Ikue Mori. Przeprowadzani byliśmy kolejno przez mroczne jaskinie głębokich basów, to znów skrzące się brzmienie nocnych krajobrazów - a wszystko brzmiało ulotnie, tak, jakby każdy odgłos powstawał zupełnie niezależnie i z innego źródła, po to by w jakiś nieodkryty sposób zsyntetyzować się w alegoryczną opowieść rozgrywającą się przed naszymi oczami i dziejącą się w sposób całkiem przecież konkretny. Swoją muzyką Ikue Mori i Maja Ratkje dostarczyły wielkiej pożywki dla wyobraźni – i taki obraz muzyki eksperymentalnej, nie wiedzieć czemu powszechnie uznawanej za „niedostępną” jest najwyraźniej osiągalny.

Gdyby tylko Markus Stockhausen i Patrice Héral posiadali repertuar choć trochę zbliżony, byliby chyba na straconej pozycji. Na szczęście ich muzyka opiera się na zgoła innych fundamentach. Co prawda obydwaj skwapliwie wspomagali się samplerami i przetwornikami, jednak bazą było brzmienie żywych instrumentów – perkusji, flugelhornu oraz trąbek. Niemiecki trębacz – syn wielkiego Karlheinza Stockhausena – i francuski perkusista, zabrali zgromadzoną na Sali Suwnicowej publikę w zupełnie inne niż żeński duet rejony. Magmowe, usytuowane gdzieś na przecięciu Tomasza Stańki i Nilsa Pettera Molværa brzmienie Markusa Stockhausena - efekt połączenia gry akustycznej i pomocy elektronicznych jakby pociągnięciem pędzla ubarwiało niezwykle kreatywną i czujną grę Hérala, który, choć jak sam stwierdził, używa „prymitywnych” w porównaniu do kolegi narzędzi, to jednak na scenie pełnił rolę o wiele od niego istotniejszą.  Jego piętrowo przy użyciu samplera nabudowywane rytmy i melodie stanowiły trzon muzycznej wypowiedzi duetu, a jako iż okazał się nie tylko sprawnym żonglerem efektami, ale także ognistym perkusistą i – najmniej może oczekiwanie – naprawdę klasowym wokalistą, chwilami wydawało się, że koncert prowadził w zasadzie sam.

Choć elegancja Stockhausena, jego brzmienie i umiejętności nie pozostawiają wiele do życzenia, gwiazdą bezsprzecznie był Patrice Héral. Zawiła gra dynamiką, od kompozycji stworzonych z posklejanych z pojedynczych uderzeń w membrany bębnów miniform aż do zapamiętania w plemiennym etnicznym transie – do których to przemian temperatury trębacz mniej lub bardziej adekwatnie się dołączał -  Héral interesował, przyciągał i skupiał uwagę. Jazz, world music i elektronika zlały się w nader ciekawy, typowo ECM-owską atmosferą przesiąknięty melanż, wobec którego audytorium Dni Muzyki Nowej nie pozostało obojętne. I choć nie była to może propozycja najbardziej odkrywcza, to jednak i takie w ramach Dni Muzyki Nowej nieźle się odnajdują.