Damasiewicz Project - Imprographic w Pardon To Tu – koncert pytań i zaskoczeń

Autor: 
Krzysztof Wójcik
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Piotr Damasiewicz jest z pewnością jednym z najbardziej obiecujących młodych trębaczy w Polsce. Wczorajszy koncert był w dużej mierze przykładem na poparcie tej teorii, która dotąd opiera się głównie na relacjach, wszak muzyk nie rozpieszcza słuchaczy nagraniami. Artysta dał mi się do tej pory poznać jako autor niezwykle przemyślanej pod względem formalnym płyty Hadrons, a także jako inicjator sporej ilości projektów koncertowych z Power Of The Horns na czele. Nigdy jednak nie słuchałem jego trąbki na żywo, dlatego wczorajszy występ był poniekąd debiutem w bezpośredniej relacji między moimi uszami a muzyką Damasiewicza. Do Pardon To Tu jechałem zatem w poczuciu lekkiej ekscytacji – album Hadrons wywarł na mnie spore wrażenie, szczególnie pod względem swej konceptualnej,  konsekwentnej i narracyjnej konstrukcji . Kolejnymi towarzyszącymi uczuciami była ciekawość i niepewność przed tym co zostanie zaprezentowane na scenie.

Kilka suchych faktów. Dla osoby znającej trębacza jedynie od strony wyżej wspomnianego wydawnictwa, koncert zespołu Damasiewicz Project ImproGraphic musiał być zaskoczeniem. Różnica składu zespołu, instrumentarium i wynikające z tego różnice formalne - rzecz oczywista. Mam bardziej na myśli zaskoczenie dotyczące treści muzycznej substancji. Grupa ImproGraphic została w zamyśle powołana do życia w celu syntezy języka free jazzu z koncepcjami muzyki współczesnej. Sam pomysł na zabawę w trans gatunkowy przekaz - jakkolwiek ostatnimi czasy w podobnej konfiguracji często przez rozmaitych muzyków podejmowany - wart jest jak najbardziej pochwały. Problem pojawia się w momencie, kiedy inspiracje wszem i wobec podkreślane nie odnajdują pokrycia w rzeczywistości. Na moje ucho wyraźnych wpływów muzyki współczesnej sensu stricte bardzo ciężko było się podczas występu doszukać. Być może tak miało być, tak czy inaczej spodziewałem się trochę czego innego. To było zaskoczenie numer jeden, nazwijmy to ogólno-estetyczne, którego raczej nie wartościowałbym na plus, czy minus. Zaskoczeniem numer dwa było o wiele bardziej prozaiczne. Koncert w Pardon To Tu okazał się jednym z ostatnich występów długiej trasy promującej album kwartetu dostępny do kupienia przy barze po koncercie. Nie słuchając jeszcze samego nagrania, snuję domysły, że to co zostało zaprezentowane na scenie w przeciągu niespełna godziny było wypadkową, esencją muzycznych doświadczeń, improwizowanych dialogów czwórki muzyków. Jak wyglądała zatem ta rozciągła w czasie próbka wypracowanej między artystami chemii? Nader interesująco i po raz trzeci – zaskakująco.

Występ rozpoczął się od bezpardonowej konfrontacji audytorium z czystym, klasycznym chciałoby się rzec free. Kwartet Damasiewicza ruszył z kopyta, bez zbędnych ceregieli skoczył wprost w ogień dźwiękowych wydarzeń. Jakże inna była to muzyka niż zarejestrowana na Hadrons! Ale dosyć już tych porównań: inny projekt – inna muzyka. Po kilku (kilkunastu?) minutach zacząłem się nieśmiało obawiać, że muzycy nie pokażą się do końca występu z innej, mniej konwencjonalnej strony... Całe szczęście się myliłem. Im dłużej koncert trwał, tym więcej muzycznych smaków dawało się wyłapać. I choć częstokroć miałem wrażenie, że artyści we wzajemnych instrumentalnych dialogach z racji ilości muzyko-godzin spędzonych wspólnie, siłą rzeczy wymykają się słuchaczom swym przekazem, to mimo wszystko pasja i emocje, niezwykła intensywność kompozycji wyłaniających się z improwizacji (i vice versa) powodowały, że czar wykreowanych dźwięków po prostu zaczynał działać. Koncert zainicjowany szalonym free, przez cały czas trwania zdawał się lekko wyhamowywać. Momenty w których - Damasiewicz zaczynał trąbić bardziej impresyjnie (lub używać innych rekwizytów poza trąbką), Gabriel Ferrandini poskramiał ekspresję na rzecz subtelności i wyobraźni, a Gerard Lebik przestawał „ścigać się na dźwięki” z liderem i zaczynał wsłuchiwać się w ilustracyjny i dość oszczędny bas Jakuba Cywińskiego - te momenty uważam po prostu za najbardziej esencjonalne i wysmakowane w swych eksperymentatorskich aspiracjach.

Był to ciekawy, intrygujący występ pełen treści, pozostawiającej więcej pytań niż odpowiedzi. Jak to brzmi na płycie? Jak muzycy zagrają przy następnej okazji? Na co zdecydują się kłaść w muzyce silniejsze akcenty? Czy będzie to jednorazowy projekt, czy rozwijający się working band? Jednym słowem po wczorajszym wieczorze nie pozostaje nic innego jak dalej przyglądać się działalności Piotra Damasiewicza i kolegów. Mam szczerą nadzieję, że nie wyczerpali limitu zaskoczeń.