The Cinematic Orchestra w Szybie Wilson

Autor: 
Basia Adamek
Autor zdjęcia: 
Barbara Adamek, www.barbaraadamek.pl

Legendarni twórcy nu jazzu zaledwie uchylili drzwi do jazzowej krainy, przyprawionej elektronicznymi brzmieniami podczas niedzielnego koncertu w katowickim Szybie Wilson. Mowa oczywiście o podporze londyńskiej wytwórni płytowej Ninja Tune - The Cinematic Orchestra. Koncert odbył się 19 lutego w ramach cyklu „Before Tauron Nowa Muzyka 2012”. Mimo ponad półgodzinnego opóźnienia, zmarznięta publiczność z ogromnym entuzjazmem powitała sławną formację na scenie. Niestraszna nawet okazała się nieco zbyt niska temperatura panująca w sali koncertowej Galerii. Gdy pierwsze energetyczne dźwięki rozbrzmiały można było wręcz zasmakować tej pozytywnej aury.

 

 

 

Muzycy od początku postawili na improwizację, czemu trudno się dziwić w przypadku tak doświadczonych twórców. Z ogromną przyjemnością można było obserwować ich muzyczne porozumienie. Pełna ekspresji perkusja doskonale współgrała z melodyjną gitarą Larry'ego Browna, znanego szerzej pod pseudonimem Grey Reverend. Jego hipnotyzujący głos, w znakomitej kompozycji „Music Box” dowiódł po raz kolejny jego wokalnego kunsztu, ukazując jednocześnie ogromną wrażliwość artysty. Na dokładkę zaserwował publiczności utwór „To Build A Home”.

Podczas koncertu nie zabrakło słynnego utworu „Evolution” pochodzącego z krążka „Every Day”, z 2002 roku. Utwór okrzyknięto przełomowym hitem nowego milenium, mimo, iż w wykonaniu Heidi Vogel, a nie słynnej Fontelli Bass, nie stracił nic na jakości. W „Breathe” artystka potwierdziła wokalny talent wprowadzając publiczność w bardziej nostalgiczny, nieco sentymentalny nastrój. Podczas bisów członkowie The Cinematic Orchestra, podobnie jak na początku koncertu, porwali wszystkich w wir improwizacji. Na szczególną uwagę w tej części zasługiwało wyraziste, pełne dynamiki brzmienie instrumentów klawiszowych, dopełnione rytmiczną perkusją. Ograniczona do minimum ilość instrumentów, zaskakująca prostota, wypełniona ciepłym brzmieniem wprowadziła publiczność w zaczarowaną, wielobarwną i wielosmakową krainę, zapraszając na w pełni sycąca muzyczną ucztę.

Sukces był jednak połowiczny. Zdecydowanym minusem okazała się akustyka pomieszczenia i jej nagłośnienie. O ile dźwięki przyjemnie trafiały do publiczności znajdującej się wprost pod sceną, o tyle im dalej „w las”, tym bardziej zlewały się w całość, sprawiając słuchaczowi coraz mniej przyjemności. Rozczarowała także budowa koncertu, którego główna ciężkość spadła na utwory melancholijne. Zdecydowanie zabrakło mieszanki energetycznych, elektronicznych brzmień, gdzie jazzowa czułość stanowiłaby jedynie dodatkowy smak. Niestety poprzeczka postawiona przed legendarnymi Brytyjczykami wydała się nazbyt wysoka. Klimat koncertu zbliżony był bardziej do koncepcji akustycznych narracji i sennych wokaliz, niż przełomowej muzyki zbudowanej z sampli wymieszanych z jazzowym brzmieniem. Mimo drobnych minusów, należy jednakże podkreślić, iż ekspresja muzyków oraz lekkość, z jaką występują na scenie niewątpliwie potwierdza ich niebanalny kunszt artystyczny.