Candy Dulfer w Hali Orbita

Autor: 
Milena Fabicka
Autor zdjęcia: 
Milena Fabicka

Prześliczna sa... sakso... saksofonistka la la la, aż chciałoby się sparafrazować Skaldów. Candy Dulfer, bo o niej mowa, w zeszły piątek odwiedziła Wrocław wraz ze swoim siedmioosobowym zespołem i materiałem z ostatniego krążka, o jakże adekwatnym do tytule - “Crazy”.  Światła UV, dubstep, fluorescencyjna spódnica i eksplozja kolorów. Czy to brzmi jak koncert jazzowy? Jak widać tak.

Muzycy rozpoczęli z  funkowym przytupem, na scenie połyskująca złotem Leona Philippo, zapraszała śpiewem główną bohaterkę, a wtórował jej, rapując, grający również na klawiszach Chace Howard. Nie ma chyba osoby, która nie rozpoznałaby w mig najsłynniejszej na świecie rozmowy gitary z saksofonem -  czyli “Lilly Was Here”. Jego wykonanie było wprowadzeniem do nieco starszych utworów Candy.

Po “Electric Blue” i  energetycznym “Flame” zadziała się muzyczna  ciekawostka: wspomniany wyżej dubstep podczas "Hey Now"  okraszony wyrazem zdumienia malującym się na twarzach publiczności...

Zapraszając do intensywniejszego uczestnictwa w zabawie zespół zaproponował jeszcze kilka tanecznych pozycji , jak np. tytułowy “Crazy” czy  “Good Music”. Następnie chwila odpoczynku przy balladzie Too Close, podczas której światła rampy skierowane zostały na jej autora - gitarzystę Ulco Beda.

Na koncercie mogliśmy także usłyszeć ulubiony utwór holenderskiej piękności, napisany przez Prince'a  -  "Life of the party", z wplecionym motywem "Love to Love You Baby" - z repertuaru Beyonce. Jak na grupę z Amsterdamu przystało, w oldschoolowym stylu rozbrzmiała jeszcze "Marry Jane" w wykonaniu Chace'a Howarda. A na sam koniec utwór "Sax a go go" połączony z fuzją dźwięków i kolorów. Podczas bisu artystka beztrosko przechadzała się wśród zgromadzonego pod sceną tłumu fanów.

Koncert był to więc niewątpliwie energetyczny, podlany mieszanką funku, r&b, smoothjazzowym brzmieniem saksofonu oraz porządnym wokalem. Zdecydowanie nie było więc mowy o nudzie, jednak zbytnie nasycenie barw potrafi czasem gryźć w oczy, a nawet i uszy. Być może taki event lepiej sprawdziłby się np. na letnim festiwalu pod gwieździstym niebem?