Bielska Zadymka Jazzowa - finał i próba podsumowania

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski, fotowyprawy.com

Bielska Zadymka Jazzowa już tradycyjnie kończy się koncertem na wysokim poziomie, bowiem świętowanie odbywa się w schronisku górskim na Szyndzielni - szczycie górującym kilkaset metrów ponad miastem. Koncert finałowy jest jednocześnie wizytówką festiwalu, podkreślając jego niepowtarzalny charakter, unikalny w Polsce.

Po udanym, ciepłym koncercie Beaty Przybytek (wokalistki jazzowej pochodzącej z Bielska-Białej) w niedzielne popołudnie w klubie Klimat, uczestnicy zostali przewiezieni autobusami pod kolej linową. Oczekiwanie na wyjazd umilała kapela góralska Śtyry, która gra pod i na Szyndzielni od pierwszej edycji Zadymki. Sześcioosobowe gondole wywoziły fanów muzyki na górę, skąd wśród zapalonych pochodni wyznaczających trasę przejścia, w magicznej atmosferze pod gwiazdami i ośnieżonymi drzewami, wszyscy udali się do schroniska. A tam na rozgrzewkę jeszcze przed wejściem każdy chętny dostawał kieliszek grzanego trunku i tak przygotowany mógł rozpocząć zabawę. Tak, bo granie na Szyndzielni zawsze zamienia się w zabawę, która nie kończy się wraz z ostatnimi taktami koncertu. Zapraszane zespoły nie odbiegają od muzyki jazzowej, ale zwykle oferują żywiołowe, spontaniczne występy, porywając ludzi do tańca. Zaparowane okna tego jednego z najstarszych schronisk Beskidu Śląskiego świadczą o gorącej atmosferze imprezy. I tak też było tym razem, gdy zagrał holenderski zespół Bruut! To czwórka młodych chłopców: Maarten Hogenhuis (saksofon), Folkert Oosterbeek (organy hammonda), Thomas Rolff (kontrabas) i Felix Schlarmann (perkusja).

Chociaż Bruut! wydał swój debiutancki album zaledwie w zeszłym roku, to już zdołali "zaliczyć" festiwale w wielu krajach - nawet w Japonii na Tokio Jazz Festival. Niewzykle sympatyczna grupa, ciągle uśmiechniętych młodych artystów pokazała swój niebywały talent i temperament, grając żywiołowo i bez kompleksów, sięgając przy tym chociażby do repertuaru Led Zeppelin aranżując kawałki na styl wybuchowej mieszanki jazzu, bluesa, boogaloo, R&B i Bóg wie czego jeszcze, co niezwykle podobało się publiczności. "Biedni" chłopcy, już wyraźnie zmęczeni, zagrali wszystko, co mieli w repertuarze, a mimo to rozochocony tłumek osób zgromadzony blisko pod samą sceną domagał się kolejnych utworów. Uratował ich Jerzy Batycki dziękując wszystkim za koncert i całą udaną 15-tą Zadymkę. Proponuję, zamiast czytać tysiąc słów recenzji, zobaczyć ich w akcji i posłuchać, jak rozgrzewali publiczność na finał Zadymki, który z założenia ma być wieczorem luźnym, spontanicznym i bez fraków.

Organizatorzy wyciągnęli wnioski z poprzednich koncertów w schronisku i w tym roku nie sprzedali zbyt dużej ilości biletów, dzięki czemu było miejsce do zabawy. Nadal jednak do poprawy pozostają dwie kwestie: lepszego nagłośnienia tyłu sali, gdzie docierały jedynie stłumione i zlane dźwięki, w dodatku na tyle ciche, że zamiast słuchania, ludzie prowadzili żwawe dysputy między sobą, a bawiła się tylko część i tak już niewielkiej sali oraz sprawa nie rozpoczynania koncertu zanim nie dotrą wszyscy uczestnicy wwożeni kolejką linową na górę.

Tegoroczną, podwójnie jubileuszową edycję festiwalu można śmiało podsumować jako jedną z najlepszych. Zresztą sam Jan Ptaszyn Wróblewski miał podobne zdanie i wskazywał na fakt, że była to najbardziej jazzowa impreza ze wszystkich dotychczasowych. Podczas gali w Teatrze Polskim rozdano wiele statuetek, będących wyrazem podziękowania muzykom za występy oraz osobom i firmom zaangażowanym w organizację festiwalu od wielu już lat. Oprócz laueratów konkursu Lichtański Sound Lab, doceniono trzech sponsorów za długoletnie wsparcie festiwalu, gratulacje odebrał też Paweł Brodowski, właściwie w imieniu czytelników magazynu Jazz Forum za to, że od kilku lat co roku wybierają Zadymkę najlepszym festiwalem w Polsce, dyrektor ferstiwalu Jerzy Batycki otrzymał od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego podziękowania za wybitne zasługi dla polskiej kultury, podziękowania dla dobrego anioła stróża festiwalu powędrówały też do Jana Ptaszyna Wróblewskiego, który jest z Zadymką od 15 lat, od samego jej początku i przewodniczy jurorom w konkursie młodych talentów muzycznych i wreszcie na koniec z rąk prezydenta Bielska-Białej statuetkę Anioła Jazzu odebrał przesympatyczny Benny Golson, nazwany "killer saxophonist" czyli zabójczym saksofonistą.

Na wielu scenach festiwalu zebrała się plejada gwiazd, w dodatku prezentując w Polsce premierowe projekty lub w ogóle pokazując się w naszym kraju po raz pierwszy, co było siłą festiwalu AD 2013. Najsłabszym punktem tego kilkudniowego święta jazzu był zapewne występ zespołu Us3, choć uznanego, to jednak wędrującego obecnie dużo dalej niż nawet szeroko pojmowane okolice jazzu. Kontrabas i trąbka próbująca przebić się przez hałas dyskotekowego bitu przeplatana nachalnym rapowaniem nie była wystarczająca by wpisać się w festiwal, bądź co bądź, jazzowy. Chociaż w podobnym klimacie, to jednak zdecydowanie lepszy był zeszłoroczny koncert No Jazz. Mimo tej małej wpadki, festiwal nie zwalnia tempa i można spodziewać się kolejnych udanych edycji w następnych latach.