Per-Ake Holmlander na Krakowskiej Jesieni Jazzowej - relacja

Autor: 
Bartek Adamczak

Po raz 12ty już można z radością napisać – przyszła jesień, Krakowska Jesień Jazzowa. Tegoroczny festiwal rozpoczęła 3dniowa rezydencja orkiestry pod przywództwem starego znajomego Per-Ake Holmlandera – Carliot czyli It’s Never Too Late Orchestra. Starych znajomych, co cieszy, było więcej, do Krakowa powrócili Mikołaj Trzaska, Steve Swell oraz Tim Daisy czy Inner Ear (kwartet, który narodził się onegdaj przy okazji pobytu w Krakowie Resonance pod wodzą Kena Vandermarka). Cieszy jeszcze bardziej jednak ilość nowych nazwisk:  ze Szwecji dotarli Anna Hogberg (alto sax), Elsa Bergman (kontrabas) Johan Norin (trąbka), Christopher Cantillo (perkusja), z Dani saksofonistki Signe Dahlgeen oraz Julie Kjaer, wreszcie z Portugalii Susana Santos Silva (trąbka). Pełna nazwa projektu to “Carliot Plays the Heard & Unheard Music from Theatre, Dance and More”.

It’s Never Too Late Orchestra– odczytuję nazwę zespołu jako odniesienia do postaci Holmlandera, tubisty wybitnego, doskonałego improwizatora, którego gra była podporą m.in Barry Guy New Orchestra, Peter Brotzmann Chicago Tentet, czy wspomnianego już Resonance oraz wcześniejszej orkiestry Vandermarka - Territory Band. Biorąc pod uwagę imponujące muzyczne resume to najwyższy czas by Holmlander dał się poznać na scenie jako lider oraz kompozytor. Zanim to nastąpi, zgodnie z festiwalową tradycją, muzycy zaprezentują się publiczności w mały składach.

Nie było mi dane uczestniczyć w pierwszym wieczorze z orkiestrą więc moje doświadczenie w tym względzie jest połowiczne, można jednak zdecydowanie stwierdzić, że formuła sprawdziła się. Trzy treściwe sety pozwoliły każdemu muzykowi wystąpić na scenie, a składy były mocno zróżnicowane.
Najpierw trio Anna Hogberg, Elsa Bergman, Christopher Cantillo. Rozpoczynają dość ostrożnie ale w drugiej części robi się niezwykle ciekawie, przede wszystkim za sprawą Hogberg, która na saksofonie gra dźwięki brzmiące łudząco elektronicznie.
Dwa duety w drugim secie, Susana Santos i Julie Kjaer z miejsca nawiązują bardzo ścisły dialog, niemal kończąc za siebie kolejne muzyczne frazy, intryguje zwłaszcza gra Santos, z lekkością manipulującą rejestrem oraz dynamiką instrumentu, tutaj pojawia się bardzo ciekawe, delikatne współbrzmienie fletu (Kjaer) oraz trąbki, granej bez ustnika.
Drugi duet, te same instrumenty (Johan Norin, Signe Dahlgeen), zupełnie inne oblicze muzyki, ostry, delikatnie rozwibrowane brzmienie saksofonu kontrastuje z bardziej tradycyjnie jazzowym, okrągłym brzmieniem trąbki.

Zanim o trzecim secie – dwie główne obserwację nasuwały mi się uporczywie tegoż wieczoru. Po pierwsze nie sposób nie docenić ogromnego potencjału sceny Skandynawskiej, za Gustafssonem, Holmlanderem czy Frode Gjerstadem idzie całe pokolenie młodych i ogromnie utalentowanych improwizatorów. Po drugie nie potrafię sobie przypomnieć kiedykolwiek tak silnej reprezentacji płci piękniejszej na improwizowanej scenie, stanowiących praktycznie połowę 11osobowej orkiestry. Doprawdy cenne to bardzo, bo wrażliwość kobieca jest w muzyce improwizowanej bardzo ważna i to bynajmniej nie jest kwestia jakiejś łagodności ale po prostu bogactwa i różnorodności.

Trzeci set tego wieczoru to Inner Ear czyli Trzaska, Swell, Holmlander oraz Daisy. Muzyka ociekająca testosteronem, jest szybko, dynamicznie, bojowo. Daisy i Homlander dają gęsty drive, Swell i Trzaska bardzo zacięcie dyskutują wymieniając cięte frazy. Kolejna myśl – za dużo czasu minęło od ostatniej wizyty Swella w Krakowie, a jak ten pan zadmie w puzon to duch się raduje – Swell gra free jazz z bluesowym feelingiem, całkowicie odmiennie od pozostałych dęciaków w orkiestrze, i to się splata wszystko cudownie. Set intensywny, krótki, pozostawia zdrowy niedosyt przed finałem.

Koncert orkiestry to też otwarcie nowej festiwalowej sceny w klubie Hevre i trzeba powiedzieć, że do doskonała decyzja - przestronna sala, jasna, uroczysta, z klimatem no i przede wszystkim miejscem na większą scene na której 11-osobowa orkiestra mieście się komfortowo. Zespół zagrał jedną rozbudowaną kompozycję “First Attempt”, zaczyna Per-Ake delikatnymi szmerami i świstami, co znamienne to będzie bodaj jedyne jego solo w trakcie koncertu, staje się ono wstepem do serii rozmarzonych, pastelowo – impresjonistycznych akordów rozpisanych na całą orkiestrę. Cała kompozycja pozostawia oczywiście dużo miejsca na czystą improwizację, zazwyczaj w grupach 2-3 osobowych, przeplataną pełnymi rozmachu orkiestrowymi tutti. Wsród tematów mamy zarówno melodie bardziej uroczyste (może echo jakiejś skandynawskiej pieśni tradycyjnej?) jak energetyczne riffy (podwójna sekcja rytmiczna dodaje oliwy do saksofonowo – dętego ognia), gdzieś tam w rytmicznych zadęciach trąbek pojawia się nawet echo reggae. Holmlander utrzymał wyśmienicie równowagę między melodią a improwizowanym odjazdem co sprawia, że orkiestry słucha się wysmienicie. Tubista wykazał się również doskonałą selekcją partnerów w tej muzycznej ekskapadzie, każdemu pozostawiając sporo muzycznej przestrzeni. Ale największe wrażenie robią na mnie zdecydowanie solowe improwizacje Christophera Cantillo (krótka, ale intensywna wypowiedź, selekcja dynamicznych dźwięków oraz zaskakujących pauz), Susany Santos Silva (szept na przemian z pełnym wibrato, pełna skupienia, zaskakująca improwizacja) oraz Anny Hogberg (ekstatyczne, żarliwe solo podzas kulminacjj utworu).

Trzeba zdecydowanie stwierdzić, że Holmlander odrobił pracę domową z prowadzenia dużych jazzowych składów wyśmienicie – oby mógł ją kontynuować jak najczęściej.

Na bis, niespodzianka, utwór Jungle Triangle autorstwa – Duke’a Ellingtona (część spektaklu My People, do którego Duke napisał muzykę i słowa, nagranego jednak bez udziału orkiestry Ellingtona). Rozbuchany double time swing, pędząca orkiestra, no i rozwibrowany dźwięk puzonu w rękach Steve’a Swella – doprawdy nie miał bym nic przeciw, żeby zagrać tak cały program poświęcony Ellingtonowi.