„Róża” idzie od morza – Ircha Clarinet Quartet przedpremierowo w gdyńskim Uchu

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski, fotowyprawy.com

W obecnej dobie mimowolnej centralizacji niektórych aspektów życia kulturalnego łatwo jest  pewne rzeczy przegapić, tymczasem nie zawsze to, co dzieje się po raz pierwszy w miejscu szczególnie przyciągającym uwagę, jest rzeczywistą premierą danego wydarzenia. Podczas gdy oczy wszystkich wyczekujących płyty ze ścieżką dźwiękową Mikołaja Trzaski do „Róży” Wojtka Smarzowskiego zwrócone są w stronę warszawskiej Cafe Kulturalna, jego Ircha Clarinet Quartet po cichu zagrała dzień wcześniej przedpremierowy koncert w gdyńskim Uchu.

Przedpremierowy przynajmniej po części, bo materiał z „Róży” zabrzmiał w Trójmieście po raz pierwszy, ale tak samo sprawa się miała z  kompozycjami z poprzedniego wydawnictwa Irchy „Zikaron – Lefanay”, które ukazało się w lipcu, a dotąd nie było okazji, by usłyszeć je mogli na żywo zainteresowani z Pomorza. Gdyński koncert stanowił więc swoisty „double-header” monstrum i tak z natury czterogłowego, które podobno było tego wieczoru wyjątkowo grzeczne (tak przynajmniej utrzymuje jego organ decyzyjny). Osobiście nie do końca byłbym skłonny z tą opinią się zgodzić, bo choć muzykę kwartetu można było z grubsza określić jako kameralną, to raz po raz bisurmanili pobocznymi dźwiękami i Paweł Szamburski i Mikołaj Trzaska, nie mówiąc już o momentach intensyfikacji utworów, kiedy w ferworze improwizacji zarówno oni, jak i Wacław Zimpel i Michał Górczyński w całym swym kunszcie potrafili dać się ponieść emocjom. Last but not least – czy wzorem dobrego wychowania jest przedrzeźnianie z backstage'u odtwarzanych przed występem evergreenów Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga? Nie było więc tak znów układnie, jak samym nawet muzykom mogło się wydawać.

Podstawą koncertu wcale jednak nie były podobne żarty a całkowicie poważna i piękna klarnetowa robota, bo gdy panowie zebrali się wokół partytury na środku sceny skupienie było już pełne. Koronkowe przenikanie się i zapętlanie nici dźwięku od samego początku nie pozostawiło wątpliwości, że mamy do czynienia ze sztuką wysokiej rangi. Naprawdę, warto było czekać te dwa lata od ostatniego występu Irchy w Trójmieście, by móc owego koncertu doświadczyć. Jak najznamienitsi krawcy różnych igieł, tak wszelkiego typu klarnetów użyli muzycy do zszycia kunsztownej materii z tradycyjnych melodii żydowskich, równie czarownych kompozycji własnych oraz wolnych impresji. Głębokie, ciepłe grzmienie basklarnetów zestawiane z cienkim tonem tych klasycznych, ekstatyczne solówki, niespotykane duety (In Side Your Belly. na parę Trzaska / Szamburski), interesujące tria i wstrząsające kwartety (unisono 3xbass+1 powala!) - bezzasadny i zasadniczo suchy byłby każdy opis tego, co działo się podczas spacerów scenicznych Ircha Clarinet Quartetu, wobec czego nie napiszę już nic więcej. Kto wie, na co stać każdego z tych gentlemanów z osobna, niech skumuluje tę moc i pomnoży do potęgi, jedno jest pewne – ich płytę kupić warto, ale aby poczuć pełnię, bezwzględnie trzeba się wybrać na koncert. Miejcie oczy szeroko otwarte!