The Mancy Of Sound

Autor: 
Anna Początek
Steve Coleman & Five Elements
Wydawca: 
Pi Recordings
Data wydania: 
16.03.2011
Dystrybutor: 
GiGi Distribution
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Steve Coleman: saksofon altowy Jonathan Finlayson: trąbka Tim Albright: puzon Jen Shyu: wokal Thomas Morgan: kontrabas Tyshawn Sorey, Marcus Gilmore: perkusja Ramon Garcia Perez: instrumenty perkusyjne

Najnowsza płyta formacji Steve Coleman and Five Elements sprawia wrażenie, jakby była kolejną częścią suity  z 2010 r. „Harvesting Semblances and Affinities” (która była w Jazzarium płytą dnia 23 sierpnia) – jest jej rozwinięciem zarówno pod względem stylistycznym oraz brzmieniowym, jak i tematycznym: jest to dalszy ciąg opowieści o świecie. Podobieństwa te są na tyle mocne, że jak puściłam te albumy jeden po drugim, miałam wrażenie, jakbym kontynuowała słuchanie tego samego. Już stąd rodzi się pewien niepokój.

Na poprzednim albumie zespół skupiał się na powtarzalności w czasie zjawisk, zdarzeń, obrzędów. Teraz snuje opowieść o czterech żywiołach (numery są zatytułowane wprost), taneczną, żywą, przeszytą prawie nieustannym ludycznym śpiewem. Ten muzyczny opis materialnego świata, środowiska życia człowieka, jest przepleciony jakby przybliżeniami osobistych historii – z wyraźnie wiodącym elementem free.

Bardzo miło się tych utworów słucha, bo są przemyślanie skomponowane i grane przez wyśmienitych muzyków, mających piękne brzmienia i ciekawie improwizujących. Jednak, niestety, złożenie tych utworów w całość wydaje się na siłę. Wydawca w liner note dokładnie opisał filozoficzne podłoże tej muzyki, będące wynikiem wieloletnich własnych badań kulturowych Colemana. Jednak gdy na „Harvesting…” słychać było, że tak powiem, zataczanie czasowych kręgów, tak na „The Mancy...” nie słychać nawet różnicy między żywiołami… Możliwe, że wszystkie machinacje muzyczno-filozoficzno-kulturowe na tej płycie są do wychwycenia, ale poprzednia płyta jest spójniejsza i, pod względem formalnym, lepszym rezultatem wpływu pozamuzycznych idei. Odrębną sprawą są teksty zaprezentowanych pieśni, i to zresztą na obu albumach – zachęcam do dotarcia do tłumaczeń.

Album wydaje mi się mniej interesujący od poprzedniego, na którym propozycja była wyraźna i dla tego składu świeża, a na „The Mancy of Sound” jest dla mnie rozgadaniem lub brakiem decyzji, która pomogłaby odebrać zamierzony przekaz tego materiału. Odwołując się do tytułu – nie odczuwam tu boskości muzyki. Jednak dla fanów Colemana jest to niewątpliwa gratka, że po latach proponuje on niewątpliwie dobrą płytę. Z gwiazdkami dla niej już nie jest tak prosto.

 

 

 Jan 18; Formation 1; Fire-Ogbe [Odú Ifá Suite]; Earth-Idi [Odú Ifá Suite]; Air-Iwori [Odú Ifá Suite]; Water-Oyeku [Odú Ifá Suite]; Formation 2; Noctiluca (Jan 11)