Liveblood

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)
Peter Evans
Wydawca: 
More Is More Records
Dystrybutor: 
More Is More Records
Data wydania: 
01.11.2016
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Peter Evans - trumpet
Po ogromie pracy, związanej ze skupionym odsłuchem pełnego wymiaru Genesis, czas na dokonanie bliźniaczej czynności, związanej z najnowszą solową płytą Evansa, zatytułowaną Lifeblood (More Is More Records, 2016; usb drive: pliki waves). Nagrania koncertowe z lat 2015 i 2016 dostępne są m.in. na karcie pamięci (wiem, że muzyk sprzedawał ją osobiście na koncertach w USA; nie wiem, czy jest dostępna w naszej części świata), a trwają łącznie 110 minut. Do naszych uszu trafia trzynaście fragmentów z dwóch incydentów koncertowych. Dwa z nich są rozbudowanymi improwizacjami – pierwsza, tytułowa, trwa 27 minut i jest zapisem tegorocznego, kwietniowego koncertu w Cleveland, zaś finałowa - Prophets (w trzech częściach, ale stanowiących jeden, nieprzerwany ciąg dźwięków, trwająca prawie 40 minut) -  to zapis zeszłorocznego koncertu w Roulette. Pozostałe fragmenty opatrzone tytułami, są nieco krótszymi interwałami czasowymi, a pochodzą z obu tych okoliczności koncertowych
 
Wszelkie epitety, jakimi obdarzona została osoba amerykańskiego trębacza w recenzji poprzedniej płyty, zachowują na Lifeblood rację bytu. Jest nasz ulubiony barokowy przepych, jest popisowa, bardzo zaawansowana technicznie gra na skromnym instrumencie dętym, blaszanym. Wykaz rozszerzonych technik artykulacyjnych, stosowanych przez Evansa, wypełniłby po brzegi serwery tego bloga. Nie brakuje konwulsyjnej energii, iskrzących się emocji, a także ciężkiej, tytanicznej pracy na scenie. Evans gra akustycznie, ale dźwięk jego instrumentu bywa delikatnie wzmacniany, dodatkowo dociera do nas na pogłosie, który interesująco podkreśla ekspresyjność muzycznego przekazu. Muzyk doprawdy wyczynia cuda – raz brzmi jak złowrogi beatboxer na swoim najlepszym mixtape’ie (okazuje się, że trąbka to jednak instrument perkusyjny!). Innym razem przypomina stado wygłodniałych i nadętych do granic wytrzymałości słoni, które nie mogą trafić na żerowisko. Narracja toczy się w szybkich tempach, muzyk zdaje się gonić na ostatni pociąg do domu, ale tryskająca pomysłami wyobraźnia nie pozwala na dopowiedzenie ostatniego akordu. Ów dźwiękowy przepych łechta nasze uczy przez blisko dwie godziny i w sumie…. próżno wskazać moment, w którym moglibyśmy poczuć znużenie.
 
Ciekaw jestem jedynie, przy takiej intensywności gry, jak długo muzyk jest w stanie podołać fizycznie pracy scenicznej. Lifeblood jest ewidentnie muzycznym fajerwerkiem, lunaparkiem pełnym nieoczywistych zdarzeń i postaci, ale można temu nagraniu, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Genesis, postawić zarzut dźwiękowego nadmiaru i artystycznego nieumiarkowania. Wkrojony z Lifeblood godzinny fragment byłby majstersztykiem.
 

1. Lifeblood