Intents and Purposes

Autor: 
Anna Początek
The Bill DIxon Orchestra
Wydawca: 
International Phonographic
Data wydania: 
22.11.2010
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Bill Dixon: trumpet, flugelhorn; Jimmy Cheatham: bass trombone (1); Byard Lancaster: alto saxophone (1), bass clarinet (1, 3); Robin Kenyatta: alto saxophone (1); George Marge: English Horn (1), flute (2, 4); Catherine Norris: cello (1, 3); Jimmy Garrison: bass (1, 3); Reggie Workman: bass (1); Robert Frank Pozar: drums (1, 3); Marc Levin: percussion (1)

Wytwórnia International Phonographic wydała właśnie zremasterowaną reedycję albumu The Bill Dixon Orchestra „Intents and Purposes“, który nagrany został w latach 1967/68 i pierwotnie ukazał się w katalogu RCA w roku 1967.

Bill Dixon – muzyk, najczęściej trębacz, wykładowca, organizator życia muzycznego w przełomowych latach 60. i później, kompozytor i aranżer, producent muzyczny, malarz i fotografik. Był w tyglu przemian. W ogniu „Wielkiego Wybuchu” free jazzu. Był prowodyrem tych przemian oraz twórcą instytucji, które – zrazu instynktownie – dbać chciały o to, by rewolucja w jazzie stała się kiedyś częścią jazzowej tradycji. Był współbudowniczym New Thing i dał podkład pod Black Classical Music. Był nauczycielem. Tym wszystkim był, gdyż był nade wszystko wszechstronnym i wolnym twórcą.

W wieku 42 lat nargał „Intents and Purposes“. Album ukazał się oczywiście na winylu, w niewielkim nakładzie, który z czasem się rozszedł. Aż do dziś nie było reedycji. Niektórzy krytycy twierdzą, że można ustawić ten album na linii: „Free jazz“ – „Ascension“ – „Bitches Brew“. Wielu twierdzi, że ten album to opus magnum Dixona. I że to jeden z pierwszych kroków ku spotkaniu jazzu i klasyki w obrębie improwizacji.

Niestety, Bill Dixon nie dożył ponownego pojawienia się albumu w sklepach, ale wiedział, że będzie jego wznowienie i bardzo mu zależało na tym, aby jak najmniej treści zniknęło z pierwotnej wersji. No właśnie. Co tam było? Niewiele osób, w sumie, słyszało to nagranie, zapewne garstka muzyków mogła zeń czerpać natchnienie. Album obrósł legendą. Teraz można go posłuchać. Do tej pory był niejako w muzycznej podświadomości. Teraz można się z nim zmierzyć na nowo, ale nie ocenić. Jeszcze nie. Może będzie można jak wyczerpie się nakład, jak słuchacze poznają. Ja się nie podejmuję, jest za wcześnie.

A teraz konkrety. Co tam jest? Co jest w tym największym dziele Dixona? „Intents and Purposes“ to kompozycja i zarazem improwizacja Billa Dixona, który prowadzi zespół znakomitych muzyków. Sam gra na trąbce i skrzydłówce (flugelhorn), Jimmy Cheatham na puzonie basowym, Byard Lancaster na saksofonie tenorowym i klarnecie basowym, Robin Kenyatta na saksfonie altowym, George Marge na różku angielskim i flecie,  Catherine Norris na wiolonczeli, Jimmy Garrison i Reggie Workman na kontrabasach, Robert Frank Pozar na perkusji i Marc Levin na  instrumentach perkusyjnych. To jest  instrumentarium. Tak dokładnie je wyliczam, ale to ważne, bo Dixon malował i rzeźbił muzykę. Każdy z instrumentów jest dla niego również barwą i fakturą, narzędziem do modelowania przestrzennego. A modelował przemyślanie. Jego gra na instrumencie zaś była taka, jaką w danej chwili chciał, by była. Mogła być rzewna, ale była też dzika. Mogła łagodnie płynąć albo wściekle charczeć. Była nieokiełznana. W tej materii Dixon miał i ma wielu naśladowców.

Oprócz freejazzowej niezależności poszczególnych elementów utworu „Intents and Purposes“ wyróżnia bardzo swobodne łączenie stylów. Utwór ten zbudowany jest z elementów jazzowych, klasycznych, ale też trybalnych. I tu napotykamy pierwszy problem z jego oceną. Trzeba bardzo uważać, bo nasze współczesne uszy od dawna są przyzwyczajone do mieszania stylów. Dzisiaj to nie jest żadna „kwestia“. Ale w tamtych czasach muzycy dopiero zaczynali to robić. Zrobił to Dixon. Słuchał różnej muzyki i różnorodną chciał tworzyć. Szerokim, swobodnym ruchem zagarniał narzędzia do pracy z różnych światów i stwarzał własny niezależny świat muzyczny.

„Intents and Purposes“ jest suitą złożoną z czterech części: „Metamorphosis 1962–1966“, „Nightfall Pieces I“, „Voices“ i „Nightfall Pieces II“. Na chwilę zatrzymam się przy tytułach. O jakie metamorfozy chodzi? Pierwsza myśl – muzyczne, oczywiście. Ale historyczne czy wewnętrzne? Przemiany świata czy przemiany Dixona? A może jedno i drugie? „Metamorphosis 1962-1966“ zaczyna się niemal jak w operze, potem jest gorąca i drapliwia improwizacja, potem bębny jak z dżungli, potem pasaż sekcji dętej w tle improwizacji kolejnych muzyków, potem ktoś, potem następny,  potem… Ale wszystko spójne. Jest świat.

Pózniej – kilkuminutowe „Nightfall Pieces“ (fragmenty zmierzchu) I i II. Są spokojne. Jest intymnie, instrumentów jest mało. Z bliska i trochę w zwolnionym tempie możemy zaobserwować, jak obok siebie prezentują się sobie i nam poszczególne, czasem zupełnie obce, brzmienia.

W końcu część trzecia  – „Voices“, co znaczy: ludzkie głosy, opinie i sposoby wyrazu. W tym fragmencie suity grają wszyscy. Jest tu podskórny bas, generowany przez dwa kontrabasy (typowe dla Dixona), delikatna wiolonczela, dzikie, niesforne, niegrzęczne dźwięki instrumentów dętych, jest trybalny rytm perkusji, jest szczekanie i warczenie Dixona. Przestrzeń w „Voices“ kojarzy mi się z czeluścią, z jaskinią. Jest ciemna, a brzmienia ją rozświetlają. Instrumenty są w tej jaskinii niejako skazane na siebie i zaczynają ze sobą rozmawiać, a widzą się tylko wtedy, gdy błyskają swoją barwą i światłem. Opowiadają o sobie swoim brzmieniem. Siedzą w tej jaskinii i gawędzą, kłócą się, zwierzają, zmieniają kolory, ulegają emocjom. I wpływają na siebie wzajemnie: jest taki fragment, gdzie najpierw słychać spokojną wiolonczelę i spokojną trąbkę, znienacka pojawiają się ludyczne bębny, włączają się kolejne dęte, ale wciąż jest spokojnie, powolnie. Nagle Dixon sie burzy, niegrzecznieje – wydaje z siebie dźwięki urwane, gulgoty, parsknięcia. I słyszymy, jak smyczek się płoszy, ucieka, cichnie, cichnie. Taka scenka rodzajowa.

Interesujące i piękne są te opowieści brzmień, barwy, zmiany intensywności, napięcia, dynamika. Wspaniałe brzmienia, sploty i konfrontacje. Chce się słuchać uważnie i całe szczęście, że jest tu całe mnóstowo realcji brzmieniowych do odkrycia. To album do wielokrotnego odkrywania. Ma niewiele ponad pół godziny, ale po kilukrotnym odsłuchaniu w ciągu dwóch dni w ogóle nie czuję przesytu.

„Intensts and Purposes“ – w zależności od klucza interpretacyjnego – może znaczyć: „zamysły i  zamiary“ lub „stan faktyczny“, „nieprwadopodobna rzeczywistość, która istnieje“. Dixona zamysł połączenia różnych swiatów w jednen wyraz artsytyczny jest wyraźny i bezdyskusyjnie udany. Nie wiem, czy album utrzyma swój status w oczach krytyki. Nie wiem, czy słuchacze się nim zainteresują. Dla mnie te zamysły i rzeczywistość Dixona są piękne.

Metamorphosis 1962-1966; Nightfall Pieces I; Voices; Nightfall Pieces II