Grains Of Paradise

Autor: 
Paweł Baranowski
Erik Friedlander
Wydawca: 
Tzadik
Data wydania: 
20.11.2001
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Erik Friedlander – cello; Trevor Dunn – bass; Satoshi Takeishi – percussion; Bryce Dessner – guitar; Joyce Hammann – violin; Karen Milne – violin; Peter Rovit – violin

Mam takie określenie: polska muzyka filmowa lat 1970-tych. Te wszystkie "Noce i dnie", "Polskie drogi"... Od czasu do czasu określenie to pasuje mi jak ulał, do muzyki, którą słyszę. Muzyki, często, przynajmniej teoretycznie, odległej od filmu i od Polski. Nie inaczej jest z płytą Erika Friedlandera. 

Pierwsze dwa utwory, a szczególnie pierwszy, to jakbym widział Polskę końca XIX wieku i znienawidzoną przeze mnie literaturę. Oczywiście, jak przystało na Tzadik i Radical Jewish Series, pojawiają się na tej płycie żydowskie motywy. I co z tego. Ogólne wrażenie pozostaje niezmienione. Muzyka ilustracyjna. Płyta trwa czterdzieści kilka minut, przechodzi szybko i pozostaje bez echa.

Niby wszystko jest ok. Muzyka jest zrealizowana w zasadzie przez trio: Friedlander - Dunn - Takeishi z towarzyszeniem sekcji instrumentów smyczkowych oraz gitary. Sam Friedlander jest fantastycznym wiolonczelistą potrafiącym zagrać bardzo ciekawie. Towarzyszący mu muzycy też niczego sobie, a Satoshi Takeishi po raz któryś już pokazuje, że jest jednym z najciekawszych współczesnych perkusjonalistów. Są tu tematy urokliwe, jak np. "Na'Na'" czy mistyczne, jak np. "Shamir". Są jednak i takie, które nieodparcie kojarzą mi się z Bar Kokhbą ("Tapuz"), z pizzicato podanym tematem przez Friedlandera. Są piękne, łagodne dźwięki, niekiedy ciekawe aranżacje. Wszystko to jednak chyba nazbyt mało, by zainteresować na dłużej słuchacza.

Muzyka toczy się jak ilustracja do jakiegoś nienakręconego filmu. Wręcz słychać w niej obraz. Szkoda jednak, że również jak wiele soundtracków, niestety w niewielkim stopniu broni się bez owego obrazu. Wciąż mam uczucie, że gdyby zawarty na niej materiał muzyczny pozbawiony został oprawy sekcji smyczkowej, wówczas stałby się z jednej strony bardziej surowy, ale i ciekawszy.

I jeszcze jedno - co na niej może znaleźć fan jazzu? Jeśli szuka jazzu, to nic. To nie jest płyta z jazzem i nikt tego od Friedlandera i towarzyszących mu muzyków nie wymagał.

Osobiście wolę wcześniejsze dokonania Friedlandera z fantastyczną Chimerą na czele, choć zdaję sobie sprawę, że istnieje spora ilość słuchaczy, którzy znajdą w "Grains of Paradise" właśnie to, czego szukają - muzyczne ukojenie.

1. Zahtar; 2. Na; 3. Shamir; 4. Tapuz; 5. Rashad; 6. Aley Daphna; 7. Batzal; 8. Tziporen; 9. Grains of Paradise