Donaueschingen (Duo) 1976

Autor: 
Paweł Baranowski
Anthony Braxton / George Lewis
Wydawca: 
Hat Hut
Data wydania: 
23.10.1976
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Anthony Braxton - alto sax, sopranino sax, clarinet, contrabass clarinet, soprano clarinet, flute, cont; George Lewis – trombone

Kiedyś (kiedy to było;)) do nagrań zrealizowanych przez muzyków grających wyłącznie na instrumentach dętych podchodziłem jak pies do jeża. Jak to, bez instrumentów rytmicznych? Cóż może być w tym ciekawego? Człowiek jest omylny, a im większe doświadczenie, tym bardziej wie jak się myli. Otóż i ja się myliłem.

Chyba pierwszym nagraniem, gdzie zafascynowałem się brzmieniem dwu dęciaków był fascynujący wstęp do „Song for M” zagrany przez Marty Ehrlicha i Thomasa Chapina na płycie „Song for (Septet)” Mario Pavone (przy okazji gorąco polecam). Na koncert Braxtona i Lewisa trafiłem zafascynowany ich grą na koncertowej rejestracji Anthony Braxton Quartet (Dortmund) Quartet 1976 (rówież polecam). Nagranie z Donaueschingen zostało zrealizowane w tym samym roku. Jest również rejestracją koncertową.

I jest wspaniałe!

To feeria barw, pokaz kolorów jaki może być udziałem jedynie puzonu i saksofonów oraz klarnetów. Ani na chwilę nie mam wrażenia, że brakuje tu sekcji. Ani na chwilę nie mam wrażenia, że dźwiękom tym brakuje czegokolwiek. Pozbawione jakiejkolwiek melodii growle Lewisa, szumy Braxtona zmieniają się w melodyjne, niemal skoczne frazy, by znów zostać wyprowadzone w solowe popisy któregoś z muzyków. Czy są to jednak popisy? Mimo bardzo luźnej formy - chyba jednak kompozycji, po pierwsze przyznają się do nich zarówno Lewis, jak i Braxton (zresztą o „kompozycyjnym” charakterze dwu zawartych tu utworów Braxtona - Composition No. 6f oraz 64 świadczą nie tylko tytuły, ale i taka kwalifikacja ich w materiałach dyskograficznych, oraz fakt, że pojawiają się również na innych płytach tego muzyka) - muzyka podporządkowana jest wewnętrznemu rozwojowi.

Mi najbardziej do gustu przypadła interakcja pomiędzy muzykami niemal namacalna w każdym zagranym dźwięku. Na bis pojawia się natomiast niesamowita wersja standardu Parkera „Donna Lee” - oj, chciałoby się usłyszeć taki czad wydobyty z tego nagrania przez bardziej ”pełne” zespoły. Niestety zbyt często pozwalają sobie one jedynie na odgrywanie tego utworu. Tutaj „Donna Lee” brzmi! Po prostu. Słychać, że mistrzowie awangardy są ściśle związani, wywodzący się z tradycji. I to jest to co w nich cenię.

Mimo mych zachwytów nie polecam tej płyty każdemu. Obawiać się można, że nieprzygotowany (co bynajmniej nie oznacza, że ja nim byłem gdy po raz pierwszy usłyszałem te dźwięki, lub, że nim jestem) słuchacz, jeśli sięgnie po tę płytę w sposób nieświadomy, mając doświadczenia z zupełnie odmienną muzyką jazzową, melodyjną, swingującą, czy ze smooth jazzem, zrazi się do koncepcji prezentowanych przez obu muzyków raz na zawsze. Ręczę jednak, że w dźwiękach tych są pokłady piękna, po które warto sięgnąć.

1. Fred's Garden / Composition no. 6f / Composition no. 64 / Duet 1; 2. Donna Lee