Break Stuff

Autor: 
Kajetan Prochyra
Vijay Iyer Trio
Wydawca: 
ECM
Dystrybutor: 
Universal Music Polska
Data wydania: 
10.02.2015
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Vijay Iyer piano; Stephan Crump double bass; Marcus Gilmore drums

Kultura popularna sprawiła, że choć powszechnie nazywa się ich artystami, coraz rzadziej odbiera się ich twórczość jak sztukę - na równi z malarstwem, rzeźbą, instalacją czy performancem. A gdyby tak „Break Stuff” - trzecią obok „Historicity” i „Accelerando” płytę tria Vijaya Iyera - powiesić na ścianie i posłuchać tak, jak ogląda się wiszące na ścianie obrazy?

Wspólnym tematem każdej z części tego cyklu są kompozycje leadera przetykane utworami innych artystów - tak jazzowych gigantów jak i muzyków z na pozór innych światów - hiphopu, popu, soulu czy techno. Podobna jest też atmosfera wszystkich trzech płyt - pulsujące, szybkie tempo, nadawane przez nieprzewidywalną i porywającą grę perkusisty Marcusa Gilmore’a, splątane kaskady dźwięków fortepianu i po środku, spajający te dwa muzyczne motory kontrabas Stephana Crumpa. Wszystko to gęsto, mocno ze sobą splecione, tworzy zwartą strukturę - muzyczny organizm.

Tyle widać z wierzchu. Podchodząc bliżej, nie sposób zignorować tytułu krążka - „Break Stuff”. W sporej mierze wziął się on stąd, że na potrzeby tria rozbite, połamane i zebrane na nowo zostały muzyczne motywy z różnych obszarów twórczości Vijaya Iyera. I tak możemy usłyszeć tu fragmenty „Open City” - inspirowanego powieścią Teju Cole’a dzieła na jazzową orkiestrę - czy suity kompozytorskiej, która swoją premierę miała w ubiegłym roku Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Jednak przede wszystkim „Break Stuff” to niewypowiedziana dotąd misja zespołu - niczym nokia - conecting people. Harmonia bierze się w muzyce Iyera ze wsłuchania we wpisane w nasze życie zmienność i dynamikę. 

Słuchając tej płyty z bliska, widać wyraźniej, jak misternie skonstruowany jest każdy z jej elementów. Trio lubi grać rytmem, bawić się bardzo fizycznie odczuwaną stroną muzyki, grać z naszymi oczekiwaniami. Słychać to wyraźnie w utworze „Hood” - ukłonie w stronę producenta i pioniera minimal-techno: Roberta Hooda. Utkana z prostych nitek, pojedynczych tonów, sieć nabiera trójwymiarowości, rezonuje echem a kolejne warstwy dźwięków przesuwają się względem siebie i wracają do punktów początkowych - trochę jak w kompozycjach Steve’a Reicha. Podobnie z resztą traktują przestrzenie, które nakreślili im ich jazzowi prekursorzy - jak Monk i Rollins („Work”), Billy Strayhorn (ujmujące, przywołujące filmowe skojarzenia odczytanie ballady “Blood count” w wykonaniu Iyera solo) czy wreszcie John Coltrane. Jego „Countodown” w oryginale, na płycie „Giant Steps” było 2 minutowym szaleństwem najpierw Arta Taylora na bębnach, a potem Trane’a na tenorze -  z rezonującym w tle motywem tytułowym z tego klasycznego dziś albumu. Na „Break Stuff” temat ten staje się pretekstem do autorskiej kompozycji tria - wspaniałej muzycznej klamrą między rokiem 1960 a 2015.

Rola Iyera w jego trio wykracza daleko poza zadania pianisty-wirtuoza czy kierownika grupy. Staje się on kimś na kształt producenta ze świata muzyki elektronicznej - a stosując galeryjną analogię z początku tego tekstu - jest Iyer kuratorem. Może więc nietrafna jest analogia płyta-obraz. Może kolejne albumy przypominają bardziej całe wystawy, na których w nowych kontekstach przedstawia się istniejące już dzieła a także zamawia specjalnie nowe kompozycje? Skoro tak, musi się liczyć Iyer-kurator z pytaniem o cel i motywację tych działań.

Zapytany podczas warsztatów z jazzowymi adeptami dlaczego komponuje, odpowiedział pytaniem na pytanie: a czytałeś dzisiejszą gazetę? - było to akurat kilka dni po śmierci Erica Garnera, czarnoskórego mężczyzny, który zmarł podczas aresztowania przez nowojorską policję, gdy ta nie dała wiary jego słowom „nie mogę oddychać”. Innym celem może być trans. Muzycy, podobnie jak kwartet Shortera, wychodzą na scenę bez planu - nie przygotowują listy utworów do zagrania - zdają się na improwizację, nie wiedząc gdzie dokładnie ich ona zabierze. I to właśnie koncerty - akt tworzenia tu i teraz - są największą pożywką, tak dla każdego z członków tria, jak i dla publiczności. W ubiegłą sobotę zespół zagrał u stóp starożytnej egipskiej świątyni Dendur - znajdującej się od końca lat 70tych w galerii MET Museum w Nowym Jorku. 20 marca Vijay Iyer Trio zagra w gdańskim Klubie Żak.

Nie interesuje mnie odtwarzanie muzyki zawartej na płycie, czy, jak to mówią: „promowanie płyty” - mówił mi przed poprzednim, solowym koncertem w Żaku Iyer -  Ważna jest dla mnie okazja do tego interaktywnego spotkania, podróży, procesu. Nie mam tylko na myśli naszej trójki na scenie, ale wszystkich, którzy danego wieczoru są z nami w sali. Muzyka może być medium, które sprawia, że wzrastasz, że stajesz się kimś, kim wcześniej nie byłeś. Jest w tym też coś z rytuału i z magii. Coś co inaczej nie mogłoby się wydarzyć. Interesuje mnie postawienie się w sytuacji, w której mogę przegrać - bo właśnie wtedy musisz rzeczywiście improwizować.

Szkoda byłoby przegapić szansę obserwowania tych znakomitych artystów przy pracy, gdy na naszych oczach pokrywać będą swymi farbami kolejne, niepowtarzalne dźwiękowe płótna. 

1. Starlings; 2. Chorale; 3. Diptych; 4. Hood; 5. Work; 6. Taking Flight; 7. Blood Count; 8. Break Stuff; 9. Mystery Woman; 10. Geese; 11. Countdown; 12. Wrens