Poczytalny Marcin Olak: Obawiam się, że pozytywiści mieli rację.

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Wracałem w nocy z koncertu. Graliśmy w Warszawie, czyli daleko nie miałem. Przyznam, że lubię jeździć nocą po mieście – dobrze mi się wtedy słucha muzyki, dobrze się myśli... Akurat dostałem od kolegi świeżo wydaną płytę: Lost Education, Book of Dreams. Muzyka świetnie wmiksowała się rzeczywistość, w połowie pierwszego utworu postanowiłem wracać dłuższą drogą. Jechałem przez jakieś osiedle – było już po północy, ale w wielu oknach paliło się jeszcze światło. A ja pomyślałem, że pewnie mieszkają tu jacyś fajni ludzie, którzy chętnie posłuchaliby dobrej muzyki. Na przykład takiej, jak Book of Dreams. Tylko oni nie mają pewnie pojęcia, że taka płyta istnieje, co trochę może im utrudniać zapoznanie się z jej zawartością. Co gorsza, pewnie nie wiedzą o istnieniu wielu innych, fajnych płyt, które mogłyby im się spodobać. Szkoda, psiakrew. Może warto by powiedzieć im jakoś o tej fajnej muzyce – tylko jak? Może stanąć przed blokiem, opuścić szyby w samochodzie, i zagrać te dźwięki naprawdę głośno? Nie, to nie zadziała – nie dość, że wkurzę potencjalnych odbiorców, to jeszcze ogłuchnę. A może by tak puścić taki utwór w radio, w telewizji? Tak, teoretycznie to by się mogło udać…

Bo Book of Dreams to w zasadzie piosenki. Co prawda faktura utworów jest daleka od popowej przewidywalności i banału – ale mimo wszystko to piosenki. Jest tam dużo improwizacji, ale w żadnym wypadku nie jest to jazz. Nie szkodzi, i tak jest dobrze. Brzmienia akustyczne, ale przetworzone, spreparowane, zapętlane, wciągające. I, powtórzę, to są piosenki. Dziwne, nietypowe, powyginane – ale jednak. Czyli forma jest łatwiejsza w odbiorze od muzyki instrumentalnej, słuchacz zaczynający przygodę z ambitniejszą muzyką miałby jakieś szanse. Teoretycznie jakieś radio mogłoby to puścić, prawda? Najlepiej jakieś misyjne, bo przecież popularyzowanie dobrej muzyki to misja. Jest w ogóle dużo dobrej a nieoczywistej muzyki, którą mogli by prezentować. Tylko z jakiegoś powodu to nie działa…

Oczywiście mógłbym teraz ponarzekać, bo w sumie czemu nie? Mógłbym napisać o tym, jak często media misyjne nie spełniają swojej funkcji, mógłbym spróbować zgadnąć, dlaczego tak jest. Pewnie wspomniałbym o tym, że można by wywalić politykę i polityków z radia i TV – a przynajmniej znacząco ograniczyć ich obecność. Przecież oni tylko załatwiają tam jakieś swoje sprawy, próbują porwać nas do jakichś swoich krucjat. A tymczasem muzyka – lub szerzej, sztuka – i ludzie, którzy ją tworzą byli by moim zdaniem dużo ciekawsi, bardziej interesujący, inspirujący. Zresztą, drogi czytelniku, sam odpowiedz sobie na proste pytanie: wolałbyś iść na kawę ze swoim ulubionym muzykiem czy z dowolnie wybranym ministrem? W ogóle mam wrażenie, że sztuka ma o wiele więcej do zaproponowania światu niż politycy…

 

No tak, jednak trochę zacząłem narzekać. Na radio – o telewizji nawet nie wspominam – nie ma jakoś szczególnie co liczyć, przynajmniej na razie. Poza kilkoma wyjątkowymi audycjami i ich autorami, którzy na przekór wszystkiemu grają dobre dźwięki, nic się tu raczej nie zmieni. Jak żyć, pytam się?

Na wszelki wypadek uchyliłem nieco okna i delikatnie zwiększyłem głośność – ale to nie działalność misyjna, po prostu tak się fajniej słucha. Dźwięki płynęły, a ja przypomniałem sobie, że ktoś – chyba Doyle Bramhall II, ale nie jestem pewien – całkiem sensownie odniósł się do tej sytuacji. Okazuje się bowiem, ze problem wydaje się być szerszy, nie tylko nasz. Powiedział mianowicie, że ambitna muzyka potrzebuje kogoś, kto o niej opowie kolejnym słuchaczom. On mówił o bluesie, ale to dotyczy wszystkiego co dzieje się poza głównym nurtem popkultury. Potrzebny jest ktoś, kto zaprosi do wspólnego słuchania, opowie o artystach, zarazi pasją – chyba inaczej się nie da. Potrzebni są fajni ludzie, którzy pójdą do innych fajnych ludzi i opowiedzą im o fajnej muzyce. Taka trochę praca u podstaw. Głupio wyszło, ale obawiam się, że pozytywiści mieli rację.

Płyta prawie się skończyła, gdy dotarłem wreszcie do domu. Zabrałem się za wypakowywanie sprzętu pełen – spójrzmy prawdzie w oczy – pozytywistycznego wręcz zapału. Postanowiłem mianowicie, że opowiem Państwu o Book of Dreams.