Orrin Keepnews - człowiek żyjący dla jazzu!

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Historia jazzu to wielkie indywidualności, mistrzowie, improwizatorzy wizjonerzy i ludzie, którzy zmieniali swoją grą oblicze tej muzyki. Tak postrzegamy jazz z perspektywy jego twórców. Ale za nimi, w cieniu i ciasnej przestrzeni reżyserek dźwięku, poza światłami reflektorów i czasem także z dala od wielkiej sławy, byli również inni, wcale niemniej ważni ludzie, dzięki którym ów jazz został utrwalony i jest bezpiecznie następnym pokoleniom przypominany w zaczarowanej w płyty formie. Było kilku ważnych producentów w jego historii. Jednym z nich jest laureat NEA Jazz Masters Orrin Keepnews. 

17 maj 1962, godzina około 10 wieczorem, Orrin Keepnews przeciera chusteczką czoło. Właśnie kończy się sesja nagraniowa płyty "Moonbeams" tria Billa Evansa. Upadają na ziemię ostatnie dźwięki "If you could see me now", jakby ktoś strzepywał popiół z papierosa. Po prostu nagle się skończyło i chyba nikt z obecnych nie krył zdziwienia i rozczarowania z faktu, że jest już po wszystkim.

Z reżyserki wypada całą swoją wielką osobą Orrin Keepnews, który po latach pracy wie, że Billa Evansa trzeba natychmiast zatrzymać przy instrumencie. Nie wolno mu go opuszczać, trzeba zagrodzić mu drogę, przytrzymać siłą. Jest niemal zły, że Chuck Israelis nie zagrodził kontrabasem drogi odsuwającemu już krzesło pianiście. Za późno, znowu te kilka przeklętych sekund za późno. Nigdy nie nauczył się przewidywać następnego kroku Evansa, nigdy nie potrafił wyczuć, kiedy ten nagle skończy utwór i znów go wyprzedzi.

Orrin Keepnews miał do czynienia z wieloma dziwakami, niemal wyłącznie. Przez lata, gdy był szefem wytwórni Riverside (później także Milestones i Landmark), musiał przekonywać takich tuzów jak Sonny Rollins, Wes Montgomery czy właśnie Bill Evans, o ich własnej wartości. Ciężko to sobie wyobrazić ale ci genialni muzycy byli tak niepewni własnych umiejętności, że Keepnews musiał niemal siłą wypychać ich na scenę. Pod swoimi skrzydłami doprowadził swoją firmę od maleńkości po giganta konkurującego z Blue Note czy Prestige. A wszystko dlatego, że Orrin Keepnews jest po prostu człowiekiem żyjącym dla jazzu. Gdy Thelonious Monk odszedł z Prestige, narzekając na kiepskie traktowanie, Keepnews już stał u jego drzwi z kontraktem. Muzycy kochali tego producenta. Bill Evans, z którym Orrin współpracował najdłużej i miał ogromny wpływ na pianistę, w geście przyjaźni ułożył jeden ze swoich utworów – „Re: Person I Knew” – jako anagram nazwiska producenta. Evans zawdzięczał mu najwięcej. Gdy tylko czuł się nie na siłach, zawstydzony, przestraszony, mógł liczyć, że Keepnews na niego wrzaśnie albo wprowadzi na scenę „za uszy” i posadzi na miejscu, przed klawiaturą. Tak buduje się imperium. A z Evansem miał urwanie głowy.

Wyobrażam sobie Keepnewsa, który po upływie 4 minut utworu, przygotowuje się do startu. Zdejmuje marynarkę, którą następnie wiesza na klamce, poluzowuje krawat, poprawia sznurówki w butach. To już za chwilę, teraz potrzeba wytężonej koncentracji. Wybrzmiewa akord, Evans odgina się w tył. Teraz! Po akordzie! Akord padł i nie wstaje! Tak, ten akord jest już pochowany, Keepnews łapie za klamkę, ale zanim zdąży ją przekręcić, padają kolejne. A potem całymi seriami. Ciągle jesteśmy w grze.

Keepnews stoi spocony z nerwów, zaciskając dłoń na ciepłej już od dotyku klamce a jego twarz nie kryje zdziwienia. Znów dał się oszukać swoim własnym oczekiwaniom. Nic, trzeba się szybko otrząsnąć i kontynuować bieg, przecież wyścig jeszcze nie skończony. Ale zanim zdoła pozbierać się, będzie już po wszystkim, i ten rozpaczliwy pościg będzie już tylko dla wiwatów, bo Evans już zakłada marynarkę i zapala papierosa. Znów go przechytrzył.

- Bill, to było świetne...Kiedy możesz przyjść z nowym materiałem?

Keepnews ledwo łyka powietrze, słowa wyrzucając między ciężkimi westchnięciami zmęczenia, ale wie, że nie ma chwili do stracenia. Znów zaspał, znów dał się zaskoczyć, znów zmarnował tyle czasu.

- Nie wiem, naprawdę, trudno powiedzieć.

Wydaje się, że wszystko stracone.

- Po prostu nie wydaje mi się, żebym miał coś nowego do powiedzenia.

Wyrok zapadł. Od lat ten sam, tymi samymi słowami, tym samym gestem poprawiania okularów i wyseplenienia formułki. "Nie wydaje mi się, żebym miał coś nowego do powiedzenia" przecięło powietrze, jeszcze przed chwilą gęste od muzyki, wypełniając je dźwiękiem na nowo, pozostawiając w domyśle, to co odrzuciło. A Evans jedzie rowerem, podczas gdy wszyscy przerzucają się na samochody. Spokojnie rozgląda się po mijanych okolicach, nie spiesząc się absolutnie donikąd. Ma cały czas świata, zupełnie nie widzi powodu, dla którego miałby szybko kończyć podróż, kiedy po drodze jest tyle do zobaczenia.

Gdy słucham „If you could see me now" z tej samej sesji, niemal widzę Keepnewsa w przepoconej koszuli i Evansa uśmiechającego się szyderczo pod nosem ruszającego ponownie w drogę po kolejnym krótkim postoju.