Niech Pana Bóg błogosławi, Panie Laswell!

Autor: 
Robert Pliszka
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Jest połowa lat 80. Pewien bardzo młody człowiek, jak co wieczór pełni dyżur przy radioodbiorniku marki Unitra. Magnetofon ZRK MK 147 w pełnej gotowości bojowej. W oczekiwanej audycji zamiast rockowego łojenia, pojawia się pulsujący rytm i brzmienia, których chyba nikt dotychczas nie śmiałby połączyć. Melodia ze spaghetti westernu wykorzystana w elektronicznym hip hopowym utworze. Ciężkie i brudne, basowe riffy, wzmocnione dosadnym garażowym bębnieniem, współgrają z improwizującym jazzowym trębaczem.

Owym młodym niegdyś człowiekiem, byłem ja. Dotarło wówczas do mnie wtedy, że muzyka to wcale nie szufladki z przegródkami na jakże trudne do zdefiniowania style i gatunki, ale magiczne tworzywo, które da się dowolnie i bez skrępowania lepić według jedynego ważnego kryterium własnego muzycznego smaku. Od tamtej pory rozpocząłem eksplorację dźwiękowego kosmosu - przygodę życia, która trwa do dziś, a Bill Laswell? Cóż, stał się moim idolem i niekwestionowanym muzycznym guru.

12 lutego urodzony w Salem w stanie Illinois Wiliam Laswell skończy 68 lat. Z tej oto okazji, naczelny portalu Jazzarium poprosił mnie o napisanie krótkiego artykułu o tym bezwątpniea wielce zasłużonym artyście. Ale niestety o takiej jednoosobowej instytucji napisać zwięzły tekst biograficzny jest trudno, bo faktografia przepastna, dokonań co niemiara, i groźba sklecenia najnudniejszego tekstu świata wielka. Zamiast tego lepiej, nawet tylko na chwilę, zastanowić się czym dla współczesnej muzyki jest ten ponadgatunkowy twórca, a po dane i szczegóły życiorysu odesłać czytelników do Wikipedii i na stronę internetową artysty.

A więc zacznijmy od komunału. Laswell to znakomity gitarzysta basowy, kompozytor oraz wybitny producent. Współzałożyciel wytwórni Celluloid, Axiom oraz Innerythmic records. To również lider kilku fantastycznych rozpalających wyobraźnię formacji, takich jak Last Exit, Praxis czy najsłynniejszy z nich Material.

Przydarzało mu się zapraszać i to z powodzeniem, wirtuozów ze świata jazzu, funk, techno i rocka. Dzielili z nim scenę m.in. Bootsy Collins, Fred Frith, Michael J. Harris, Buckethead, John Zorn, Peter Namlook, Ronald Shannon Jackson, Peter Broetzmann, Herbie Hancock czy nawet Wayne Shorter. A na legendarnej już płycie „Memory Serves” o wiele śmielsi w swoich poczynaniach muzycy czy to z jazzowej bohemy Nowego Jorku jak, Billy Bang, Olu Dara, Sonny Sharock czy z kręgów chicagowskiej awangardy jak Henry Threadgill i George Lewis

Od zawsze był i jest nadal producentem albumów niezliczonej rzeszy muzyków, z całego świata. Jego dyskografia liczy kilkaset pozycji, ale jak się temu dziwić skoro bywały czasy, że nagrywał ich rocznie, jako lider, producent czy sideman ponad 50 . To bez wątpienia jeden z najważniejszych inspiratorów, siejących twórczy ferment w często dość odległych muzycznych środowiskach. Kto wie czy, gdyby w latach 80., jako jeden z pierwszych białych muzyków, nie zainteresował świata rodzącą się w czarnych dzielnicach amerykańskich miast kulturą hip-hop, mielibyśmy dziś Eminema i raperów z szarych polskich blokowisk?

Nie bardzo jest jak podsumować jego działalność, bo też i upływ lat wcale nie osłabił jego pasji odkrywcy, choć dzisiaj świat nie wpatruje się w niego nazbyt uważnie, ale śmiało korzysta z opracowanych przez niego bibliotek muzycznych. A Laswell wciąż niestrudzenie eksperymentuje, miesza i prowokuje, choć mogłoby się wydawać, że w dzisiejszym świecie prowokacja czysto muzyczna to już rutyna. To nieustannie niespokojny duch, który chyba nigdy nie zagnieździ się w bezpiecznym schronieniu ulubionego stylu i brzmienia. Jazz, rock, funk, blues, ambient, techno i muzyka etniczna, to dla niego jedynie elementarne cząstki, z których w procesie niezwykłej syntezy potrafi stworzyć zupełnie nową muzyczną materię.