Marcin Olak Poczytalny: Spóźniony

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

 

Spóźniłem się z tym felietonem. Powinien być dwa tygodnie temu. I pewnie by był, gdyby nie to, że dni mi się pozacierały, stały się tak podobne do się siebie, że trochę przestałem je odróżniać. Jest poniedziałek, pomału szykuję się na wtorek, już prawie jestem gotowy… a tu znów poniedziałek. Niepostrzeżenie przechodzący w sobotę. Cholera jasna, co jest? Czuję się jakbym się znalazł we wnętrzu jakiejś dekonstrukcji. Fraza się powtarza, rwie, motywy zmieniają kolejność, kompozycja wymyka się spod kontroli. Tak jakby to wszystko było zupełnie nieistotne, bez sensu, jakby ktoś przypadkowo wybierał kolejne dźwięki, jakby to wszystko donikąd nie zmierzało. Może z czymś się spóźniłem, z czymś ważnym, może nie zdążyłem na coś, na co za wszelką cenę trzeba było zdążyć, i teraz zostały tylko chaotyczne powidoki?

 

Dobra, po kolei. Na pewno spóźniłem się z felietonem, to akurat da się ogarnąć. Siadam i piszę.

 

Słucham znowu „Muzyki na 18 muzyków” Steve’a Reicha. Tak na wszelki wypadek. Ta muzyka trochę przypomina mi to, co widzę, też jest repetytywna, frazy przekształcają się, zmieniają kolejność – ale to jednak ma sens, dokądś zmierza. To trochę kojące.

 

Zawsze lubiłem tę płytę. Te pulsujące motywy, powolnie zmieniające się kształty, faktury, odcienie. Sam proces okazywał się być bardziej wciągający niż jakiekolwiek melodie. Wszystko wydawało się ulotne, ale jednak doskonale na swoim miejscu. Takie sensowne, ukierunkowane. I ten rytm, intensywny, ale nie zagoniony. Taki spokojny, pewny – ale przecież szybki. Jakby miasto w godzinach szczytu – ale takie wyidealizowane, bo wszystko działa tak, jak powinno, sprawnie, szybko, bez kolizji…

 

A ja obserwuję to wszystko z zewnątrz, jakbym wypadł z tej doskonałej maszyny. I nagle nie nadążam, nie mknę, nie ewoluuję jak motywy u Reicha… Stoję obok. I nie ogarniam. Spóźniony… Dziwne uczucie.

 

Dobra, felieton już jest. Spóźniony, ale jest. Szklanka do połowy pełna, takie tam…

 

Wyłączam Reicha, zbieram się, wychodzę. I cały czas nie mam pojęcia skąd się tu wzięła sobota...