Marcin Olak Poczytalny - Słowa

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Uważam, że słowa są ważne. Sądzę, że warto dbać o to, by używane przez nas pojęcia nie rozmywały się, żeby znaczyły to, co znaczą. Nasz język służy przecież nie tylko do komunikacji, jest także narzędziem pozwalającym nam opisać i uporządkować poznawaną rzeczywistość. A zatem, jeśli znaczenia nam się porozmywają, to i porozumieć się będzie nam trudniej, i nasz obraz świata będzie mniej czytelny.

Weźmy na przykład takie rozróżnienie: muzyka poważna i rozrywkowa. Kiedyś irytowały mnie te pojęcia, uważałem, że są wyjątkowo nietrafne. Teraz mam wrażenie, że są całkiem sensowne - o ile poprowadzimy linię podziału nie tam, gdzie zazwyczaj ona się znajduje, ale tam, gdzie chyba powinna być. Otóż mianem muzyki poważnej określamy najczęściej muzykę historyczną, co moim zdaniem jest kompletnym nieporozumieniem. Kompozytorzy w wiekach minionych pisali przecież zarówno utwory poważne jak i rozrywkowe, i nie sądzę, by upływ czasu jakoś szczególnie dodał powagi tym drugim. "Muzyka ogni sztucznych" czy "Muzyka na wodzie" Haendla były pierwotnie utworami rozrywkowymi, mającymi uprzyjemnić czas panującemu akurat królowi. To piękne utwory, do dziś słuchamy ich z przyjemnością; bez wątpienia jest to rozrywka na najwyższym poziomie. Powtórzę: rozrywka. Podobną funkcję pełniła większość repertuaru pisanego na gitarę klasyczną - jakoś nie jestem w stanie uznać powagi gitarowej twórczości Paganiniego (tak, on pisał też utwory na gitarę klasyczną, dość nieporadnie, niestety). Dalej mamy całą salonową pianistykę, kameralistykę… To naprawdę dobra muzyka, daleki jestem od tego, żeby ją deprecjonować - no, może za wyjątkiem Paganiniego na gitarze, ale on na to naprawdę zasłużył - ale co ja poradzę na to, że te piękne dźwięki służyły rozrywce? Wyrafinowanej, eleganckiej - ale jednak rozrywce. Nie jestem w stanie wrzucić do jednego worka "Dla Elizy" i "Die Kunst der Fuge" - nie da się, to są inne kategorie. A dokładniej - to jest muzyka rozrywkowa i muzyka poważna.

Z kolei jazz zazwyczaj bywa określany jako muzyka rozrywkowa - co przecież też nie jest adekwatne. W jazzie mamy przecież i rozrywkę, i muzykę jak najbardziej poważną. Jeśli słucham "Love Supreme" Coltrane'a, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jest naprawdę poważna propozycja. Podobnie mam z płytami Mary Halvorson, Brada Mehldaua czy choćby z usłyszanym na ostatnim Jazz Jamboree projektem Billa Frisella, "Music For Strings" - to jest muzyka poważna. I, jak bym nie próbował, to nie zmieści mi się to w jednej kategorii z takim na przykład Birelim Lagrenem. Co oczywiście nie znaczy, że Lagrane jest gorszy od Mehldaua - oni po prostu grają co innego, i nie ma tego jak sensownie porównać. Słuchacze, którzy szukają w muzyce rozrywki, sięgną choćby po płyty George'a Bensona i będą zachwyceni. A ci, którzy chcą posłuchać współczesnej muzyki poważnej, kupią płyty Agustiego Fernandeza. I już.

To rozróżnienie na muzykę poważną i rozrywkową jest w rzeczywistości chyba nieco bardziej subtelne niż jest to przyjęte - przebiega w poprzek stylów, gatunków i epok. W każdym momencie historii artyści tworzyli i tak, i tak. I wydaje mi się ono o tyle ważne, że, jeśli słucham muzyki poważnej oczekując od niej rozrywki, to mogę - choć nie muszę - się zawieść. I odwrotnie, mogę nie znaleźć głębi w muzyce rozrywkowej, bo owa głębia po prostu nie musi się tam znajdować.

Uporządkowanie powyższego rozróżnienia pozwoliło mi zauważyć jeszcze jedną, ciekawą rzecz. Otóż mam wrażenie, że w głównym nurcie współczesnej kultury w zasadzie istnieje tylko rozrywka. Muzyka poważna - niezależnie od tego, kiedy powstała - jest w zasadzie nieobecna. Ciekawe, prawda?