Marcin Olak Poczytalny - Ostrożnie z misiami

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Pomyślałem, że napiszę dziś o płycie, która od roku regularnie wraca do mojego odtwarzacza. Zespół nazywa się Jerycho, a płyta to Musica in Ecclesia Cathedrali Cracoviensi Audita.

To piękne dźwięki, przy których odpoczywam, do których wracam… No tak, ale co o tej muzyce jestem w stanie napisać? To oczywiście nie jest jazz. Interesowałem się trochę na studiach muzyką dawną, robiłem nawet jakieś transkrypcje utworów lutniowych na gitarę. Ale to była muzyka renesansowa i późniejsza, a na płycie mamy muzykę średniowieczną. Zresztą i tak się w tym nie wyspecjalizowałem, wybrałem przecież jazz i muzykę współczesną. Mam jakieś elementarne pojęcie o chorale gregoriańskim, ale Musica to nie chorał. To raczej późnośredniowieczna monodia. Na pewno znawca tej epoki byłby w stanie wskazać różnice i podobieństwa do chorału, ale ja po prostu się na tym aż tak nie znam. Słucham i zachwycam się, ale nie wiem zbyt dużo o tych dźwiękach.

Teoretycznie mógłbym się tym nie przejmować. Czytałem ostatnio kilka recenzji płyt, których autorzy – choć uznani – nie pisali o recenzowanym materiale, ale o swoich odczuciach z nim związanych. Mógłbym pójść tym tropem i napisać o misiach – mi się ta płyta podoba, więc jest dobra. A ta z kolei mi się nie podoba, więc daję jedną gwiazdkę… Otóż, jeśli już muszę wtrącić jakiegoś misia, to wydaje mi się – ba, jestem o tym przekonany – że takie pisanie nie jest jakoś szczególnie wartościowe. Miś wystarczy, żebym w prywatnej rozmowie polecił znajomemu ciekawą płytę. I oczywiście każdy ma prawo do własnego, subiektywnego misia, zupełnie innego od mojego. Ale pisząc o muzyce – czy o czymkolwiek innym – powinienem jednak spróbować się wznieść ponad własne odczucia, i napisać coś o muzyce. W miarę obiektywnie. Przecież, jeśli tego nie zrobię, to będę pisał nie o opisywanym przedmiocie, lecz o sobie. O swoich uczuciach, wrażeniach, odczuciach. Co oznacza, że dokładnie taki sam tekst mógłby powstać zainspirowany muzyką, książką, obrazem czy butelką wina. Ponieważ w takiej sytuacji przedmiot tekstu schodzi na dalszy plan, a w centrum sadowi się autor i jego emocje. To nie ma sensu, prawda?

Wracam do płyty. Wypadałoby czegoś się dowiedzieć, więc sięgam do źródeł. Dowiaduję się, że nagrany materiał pochodzi z rękopisu, który powstał w Krakowie ok. 1504 r. To oficjum i msza o św. Janie Jałmużniku – czyli pieśni i antyfony wykonywane podczas modlitw liturgicznych. W oryginale zapisana była tylko jedna melodia – czyli jeden głos – ale na nagraniu słychać fragmenty wielogłosowe. Tradycja wykonawcza dawała wówczas wykonawcom pewną swobodę. Mogli oni, oczywiście w ramach określonych zasad, dodawać głosy do zapisanej monodii. Czy była to jakaś forma improwizacji? Nie mam pojęcia, ale sam fakt, że wykonawcy mogli twórczo interpretować zapisany tekst, jest już ciekawy. To samo zrobili wykonawcy z Jerycha, nagranie jest wiarygodne historycznie – ale przy tym oryginalne. Kompletnie się na tym nie znam, ale mam wrażenie, że śpiewacy zaśpiewali bardzie naturalną, prostszą emisją. Efekt jest surowy i mocny, muzyka przekonuje.

Cieszę się, że nie muszę pisać recenzji tego albumu. Okazuje się, że pisanie o muzyce wymaga nie tylko zapału, ale i wiedzy. Konkretnych punktów odniesienia, w stosunku do których można opisywać omawianą płytę. W tym wypadku wypadało by wiedzieć coś o kanonach wykonywania takiej muzyki, znać zasady i dostrzec te miejsca, w których muzycy robią coś nowego. A mi w tym wypadku brakuje kryteriów. Oczywiście w takiej sytuacji misie kuszą. Mógłbym na moment wyobrazic sobie, że moje prywatne zdanie jest wystarczające. Przecież jestem muzykiem, więc jeśli mówię, że coś mi się podoba… no cóż, to tak naprawdę mówię tylko o swoich odczuciach. Nie jestem alfą ani omegą, i moje prywatne opinie nie są wystarczające, by oparciu o nie wartościować muzykę. Przecież może spodobać mi się zła muzyka, może też nie przekonać mnie coś wybitnego. Mam oczywiście prawo do własnych, nawet kuriozalnych sądów, ale nie powinienem ich traktować jako prawdy objawionej. Ponieważ moje oceny są po prostu moje, subiektywne. Dlatego, w tym wypadku, zamiast recenzować wolę zaciekawić – a ciekawości w odniesieniu do tej muzyki mi nie brakuje. Poza tym to jest chyba uczciwsze, pozwalam słuchaczowi wyrobić sobie własne zdanie, a nie narzucam swojego. Z uzasadnieniem którego mógłbym zresztą mieć kłopoty…

No dobrze, wystarczy tego pisania. Ale mam dla Państwa jeszcze propozycję. Jeśli ktoś ma na to ochotę, to proponuję teraz poszukać jakiejś recenzji. Jakiejkolwiek. I proponuję przeczytać ją uważnie. I sprawdzić, czy autor pisze na temat, czy o misiach. Zapewniam, to może być ciekawe.

A, i oczywiście zachęcam do posłuchania Jerycha. Warto, nie tylko dlatego, że mi się ta muzyka podoba.

Przy pisaniu tego tekstu wspomagał mnie swoją wiedzą dr Bartosz Izbicki, któremu bardzo dziękuję za pomoc i przystępne wyjaśnianie zawiłości muzyki średniowiecznej.