Marcin Olak Poczytalny - Jak przeżyć wakacje?

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

W zasadzie lubię wakacje. Można sobie wyjechać, odpocząć – w ogóle jest fajnie. Pewnym problemem jest to, że w tym akurat momencie wszyscy wyjeżdżają i odpoczywają, więc zderzenie z bliźnimi i ogólnie przyjętym sposobem wypoczywania wydaje się być nieuniknione. Już niedługo statystyczny obywatel usiądzie w klapkach przy basenie i zacznie delektować się bliżej nieokreślonym drinkiem z all inclusive, tupiąc raźnie nóżką w rytm najgorętszych hitów lata. Owe hity będą prezentowane nader konsekwentnie – zazwyczaj jest to mniej więcej godzinna playlista, która jest bez litości odtwarzana w kółko przez cały turnus. Jest w tym zresztą pewna koncepcja – jak wiadomo zazwyczaj lubimy te piosenki które już wcześniej słyszeliśmy. To przez – jak uściślił klasyk – reminiscencję. Zatem posłuchawszy kilkadziesiąt razy tej samej piosenki niewątpliwie docenimy kunszt producentów i wokalistów, a może nawet konsekwentny puls basu w końcu się spodoba?

W zasadzie to nie jest najgorsza opcja. Coraz częściej zdarzają się w miarę czyste baseny, a doświadczenie uczy nas, że w ramach większości ofert all inclusive da się znaleźć coś w miarę akceptowalnego do picia. Nawet gimnastyka w basenie jest do wytrzymania, a konkurs karaoke można przeczekać w barze. Problemem pozostają wszechobecne najgorętsze hity lata, ale mam wrażenie, że tym razem sobie i z nimi poradzę. Otóż niedawno zaopatrzyłem się w douszne słuchawki monitorowe. Są małe, grają dość szczegółowo – ale przede wszystkim posiadają tę cudowną właściwość, że, jeśli dobrze się je założy, to odcinają większość dźwięków dochodzących z zewnątrz. A to oznacza, że będę mógł słuchać swojej muzyki cicho, nie ryzykując krwotoku z uszu… Zastosowanie słuchawek jako broni przeciwko najgorętszym hitom nie jest nowym pomysłem, ale do tej pory miałem do wyboru zwykłe słuchawki od telefonu lub ogromne słuchawki studyjne. Te drugie nigdy nie zmieściły się w bagażu, a te pierwsze nie odcinały tła dźwiękowego. A to oznaczało wojnę dynamiki, moja muzyka musiała grać głośniej niż hotelowy DJ – ale to i tak nigdy nie działało. Jedyne, co mogło rywalizować z hitami, to solidnie łojący big-band, a i tak solo basu zawsze przegrywało z najgorętszym refrenem – zazwyczaj z tym najgorszym. Tym razem jest szansa, że słuchawki monitorowe pozwolą mi poradzić sobie ze wszystkim refrenami świata. Ale coś z big-bandem wezmę ze sobą na wszelki wypadek i tak.

Ale przede wszystkim wezmę ostatniego Juliana Lage, „Arclight”. To naprawdę świetny album na wakacje. Lekki, ale nie banalny. Zagrany brawurowo, ale wirtuozeria wykonawców nie jest tu jedynym atutem. To, co przede wszystkim rzuca się w uszy, to radość grania, zabawa dźwiękami i konwencjami. Nikt się na nic nie sili, jest lekko, pozytywnie i z poczuciem humoru - to taka płyta, której słucham z przyjemnością, przy której odpoczywam.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mało teraz takich płyt powstaje. Trudno jest zagrać lekko, lecz bez przesadnego słodzenia – tak, jakby wykonawcy uważali, że muzyka będzie miała szansę na popularność tylko wtedy, gdy będzie płaska, przesadnie uproszczona, nieciekawa… Więcej jest dobrych projektów zagranych na poważnie, bez przymrużenia oka – lecz za to ciężkich, wręcz masywnych. Niby wszystko super, ale niezbyt często do takich rzeczy się wraca. Trzeba mieć na taką muzykę czas, trzeba móc tego posłuchać w skupieniu. Taki ciężar gatunkowy domaga się uwagi słuchacza na wyłączność. A tymczasem Lage gra lekko, z uśmiechem. W zasadzie ta muzyka może być tłem, choć jest tak dobra, że wcześniej czy później i tak zawładnie uwagą odbiorcy. Ale tylko dlatego, że słuchacz wciągnie się w zabawę, po prostu będzie chciał w tym uczestniczyć. Taka rozrywka w najlepszym tego słowa znaczeniu. I dokładnie na tak rozumianą rozrywkę mam ochotę w wakacje.

Zatem postanowione. Zabieram dobre słuchawki i Lage’a. I klapki, bez tego ani rusz.