Marcin Olak Poczytalny - Ciekawość nie jest pierwszym stopniem do piekła.

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Kilka dni temu dotarła do mnie płyta tria gitarowego: Elliot Sharp, Mary Halvorson i Marc Ribot, Err Guitar. Popatrzyłem chwilę na okładkę i pomyślałem – no, Friday Night in San Francisco to raczej nie będzie… 

Nic na to nie poradzę. Po prostu są takie płyty, który w jakiś sposób wpisały się w moje postrzeganie muzyki. Byłem młodym, początkującym gitarzystą, kiedy po raz pierwszy usłyszałem Friday Night. Oczywiście zachwyciłem się lekkością tej muzyki, jej energią, nauczyłem się kilku utworów z tej płyty… To było bardzo dawno temu. Potem usłyszałem wielu innych gitarzystów, zachwyciły mnie inne rzeczy, ale wzorzec tria gitarowego już się utrwalił.

To nawet trochę zabawne, że te dwie płyty jakoś mi się łączą – przecież one są od siebie tak różne, jak to tylko jest możliwe. Co prawda na obu mamy trzy gitary, ale reszta już się nie zgadza. Na Friday Night są gitary akustyczne, na Err Guitar elektryczne, preparowane i dość zdecydowanie traktowane efektami. Z jednej strony ostentacyjna wirtuozeria, z drugiej bezkompromisowe dekonstrukcje. Ale przede wszystkim różnią się koncepcje. Friday Night miała zachwycić słuchacza, porwać, uwieść. Miała być – i przecież była – także komercyjnym sukcesem, miała się podobać. I rzeczywiście, było tam wiele elementów zrozumiałych nawet dla niezbyt wyrobionych słuchaczy.

Tymczasem Err Guitar nie stara się podobać. Jest taka, jaka jest – świetna ale trudna i bezkompromisowa. I zdecydowanie hermetyczna. Nie znajdziemy tu żadnych ułatwień, wykonawcy zdają się wychodzić z założenia, że oni grają to, co ich zdaniem jest tu potrzebne, a jeśli słuchacz nie jest w stanie podążać za ich koncepcją – to trudno, widocznie to nie ten słuchacz. Słyszymy, że grają świetni gitarzyści, ale nie ma tu żadnych popisów technicznych, tak przecież lubianych przez publiczność Nie pasowałyby do tej płyty, nie są niezbędne – więc ich po prostu nie ma. Słyszymy, że utwory są spójne i logiczne, ale zastosowane metody porządkowania materiału dźwiekowego nie są zbyt oczywiste - ale nie znajdziemy tu zbyt wiele melodii, które można by zanucić. Nie ma czytelnych następstw akordów, a rytm, jeśli się pojawia, to jako skutek uboczny innych działań… Im dłużej słucham Err Guitar, tym wyraźniej widzę, jak daleko awangarda odjechała od wrażliwości przeciętnego słuchacza – więc może przydała by się jakaś pomoc?

Mam z tym pewien problem. Kiedy próbuję komuś opowiedzieć, o czym jest ta muzyka, zazwyczaj zaczynam mówić o koncepcjach kompozytorskich, o zrównaniu znaczenia melodii, harmonii i rytmu z barwą, artykulacją, intensywnością, fakturą, typem interakcji… I zazwyczaj mój rozmówca pozostaje nieporuszony, czyli chyba nie tedy droga. Teorie, w oparciu o które są budowane te utwory są interesujące, ale – i to właśnie dotarło do mnie przy Err Guitar – nie to pociąga mnie w tej muzyce najbardziej.

Moim zdaniem, a na pewno w moim wypadku, chodzi o ciekawość. Najchętniej bowiem słucham rzeczy, których nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Chce być zaskakiwany, chcę poznawać nowe dźwięki. To właśnie dlatego słuchałem kiedyś z zachwytem Friday Night – po prostu nie słyszałem wcześniej nic takiego, ten album otworzył mi uszy na zupełnie nowy świat. Podobnie mam teraz z płytami Mary Halvorson – a nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to ona nadała ton tej płycie. Czy to Crop Circles, czy Meltframe, czy teraz Err Guitar – te projekty po prostu mnie zaskakują, pobudzają moją ciekawość, wprowadzają mnie w jakąś nową przestrzeń. I dokładnie tego szukam w nowej muzyce.

I właśnie dlatego jeszcze nie raz do tego albumu wrócę.