Marcin Olak poczytalny - Can You Hear Me?

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Muzyka klasyczna jest super. W zasadzie wszystko wiadomo, każdy dźwięk jest nie tylko zapisany, ale często także precyzyjnie opisany, dokładnie wiadomo jak go wydobyć. Wykonawca może więc szlifować swoje umiejętności wykonawcze i dopracowywać wszystkie szczegóły w zasadzie w nieskończoność. Efekt będzie więc wysmakowany i przemyślany, taka lokalnie skończona doskonałość. Piszę to bez przesadnej ironii, słucham dużo muzyki zapisanej, a do wielu nagrań wracam – właśnie po to, żeby się o ową doskonałość otrzeć. Sam jednak coraz rzadziej gram takie rzeczy, wolę dźwięki niedoskonałe, ale istniejące tylko tu i teraz, niepowtarzalne.

Właśnie to muzyce improwizowanej cenię najbardziej. Niepowtarzalność. Nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę, często nie wiedzą tego nawet sami wykonawcy – a to z kolei skłania mnie do intensywniejszego uczestnictwa. Słucham uważnie, by nic mi nie umknęło, bo to już nigdy się nie powtórzy. I tak, chętniej chodzę na koncerty niż słucham płyt z takimi dźwiękami. Nie dlatego, że te płyty są złe – po prostu sama możliwość posłuchania tego jeszcze raz moim zdaniem odbiera tej muzyce odrobinę magii. Płyt słucham inaczej, bardziej analitycznie – a na koncercie odbieram muzykę chyba bardziej kompletnie, z intelektem i emocjami. I ze świadomością, że to jedyna szansa, żeby tu być i w tym uczestniczyć.

W centrum takiej muzyki jest dla mnie spotkanie. Zazwyczaj nic tu nie jest ustalone, czasem wykonawcy mają kilka z grubsza zarysowanych tematów, często i to nie. Tematy są zresztą drugorzędne, tak naprawdę są tylko pretekstem. To co najważniejsze, to improwizacja, interakcja, dialog. Najciekawsze płyty z tego nurtu często są rejestracjami takich pozornie nieprzygotowanych spotkań. Pozornie – bo przecież improwizatorzy też ćwiczą swój kunszt, lecz tu od technicznych fajerwerków ważniejsze są takie rzeczy jak skupienie, umiejętność rozumienia i reagowania. Niemniej jednak często spotykają się dopiero na scenie, bez próby – więc to co zrobią z konieczności musi być bardzo spontaniczne i prawdziwe – po prostu nie ma czasu na przygotowanie i wygładzenie czegokolwiek. I dokładnie o to chodzi.

Piszę to nie bez powodu, bo oto zbliża się kolejna edycja festiwalu Ad Libitum. Program jest już ogłoszony, szykują się niesamowite muzyczne spotkania, w jednym z nich sam będę mógł uczestniczyć. Cieszę się jak dziecko, i chciałbym, żeby jak najwięcej ludzi mogło to usłyszeć, bo to naprawdę jedyna i niepowtarzalna okazja. Warto choć raz posłuchać tego, jak na żywo powstają kompozycje, usłyszeć to wszystko, co wielu artystów najczęściej chowa przed słuchaczami. Wiem, że muzyka improwizowana jest często określana jako trudna czy niezrozumiała, ale to nie jest prawda. Ona jest po prostu intensywna, prawdziwa, domagająca się uwagi. Ale za to niesamowicie wciąga, porywa.

Jeśli ktoś z Państwa chciałby wyrobić sobie jakieś pojęcie o tym, czym może być takie wydarzenie, to zachęcam do posłuchania albumu „River, Tiger, Fire”, nagranego przez zespół Ad Libitum Ensemble prowadzony przez Agusti Fernandeza. To koncert, który zagraliśmy dwa lata temu, właśnie podczas tego festiwalu. A jeśli ktoś chciałby doświadczyć czegoś niezwykłego i niepowtarzalnego – to zdecydowanie zapraszam na tegoroczną edycję Ad Libitum. Coś takiego już nigdy się nie powtórzy, gwarantuję.