Joe Zawinul! Dziś miałby 91 lat!

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

„Wiecie, czasami spada na nas zły los. I nie zawsze wiemy, jak sobie z nim poradzić. Czasem po prostu nie wiemy, co robić gdy dzieje się źle. Ale mam dla wszystkich dobrą radę! Dostałem ją od mojego pianisty, Joe Zawinula. Ta rada nazywa się „Mercy, Mercy, Mercy” – tak saksofonista Julian „Cannonball” Adderley zapowiadał być może najsłynniejszy utwór autorstwa austriackiego muzyka podczas koncertu w Capitol Studios w Los Angeles w 1966 roku.

„Mercy, Mercy, Mercy” to kompozycja, po usłyszeniu której, wszyscy profesorowie, którzy uczyli Zawinula tajemnic europejskiej muzyki poważnej musieli złapać się za łyse głowy. Nie musiało tak być, ale tak to sobie wyobrażam. Musiały im się trząść wąsy ze złości. Tyle czasu spędzili ucząc tego młodzieńca w szkołach muzycznych w Wiedniu.  Wykręcił im taki numer. Zawinul zaczął im uciekać już w 1952 roku, kiedy odkrył muzykę jazzową i Erolla Garnera i zaczął występować z austriackim saksofonistą Hansem Kollerem, z którym zagrał kilka koncertów we Francji i w Niemczech. Od dziecka klasycznie kształcony Josef Zawinul zdradzał tradycyjną Austrię, Austrię cesarską i elegancką na rzecz dzikiej, amerykańskiej muzyki, która była, zdaniem m. in. niemieckiego filozofa Theodora Adorno, wyrazem plebejskiej natury współczesności. Adorno widział w jazzie smutne zwycięstwo ciała nad rozumem – prymitywności w ludzkiej naturze nad intelektualnym wysublimowaniem. Adorno wielkim filozofem był, ale jestem niemal przekonany, że Joe Zawinul by się z nim nie zgodził.

W 1959 roku Zawinul wyjechał z Wiednia. Dostał stypendium i wybierał się Berklee Collage of Music w Bostonie, na podbój Ameryki – kraju, który wydał na świat jazz. Ale po przybyciu na miejsce, Zawinul doznał kolejnego rozczarowania – znów udowodniono mu, że teoria kompozycji to tylko teoria a uczenie się muzyki w pewnym wydaniu bywa zwykłym oksymoronem. Po zaledwie tygodniu zajęć, Zawinul przyłączył się do zespołu trębacza Maynarda Fergusona. Przy tej okazji poznał młodego, ambitnego saksofonistę, Wayne’a Shortera, który przyszedł na przesłuchanie do zespołu. Josef był zachwycony jego brzmieniem do tego stopnia, że namówił sceptycznego Fergusona do zaangażowania Shortera (który jednak szybko odszedł z grupy by grać z Artem Blakeyem) Właśnie podczas koncertowania z Fergusonem, młodego austriackiego przybysza wypatrzyło bystre oko Milesa Davisa. Niniejszym Joe został zaklepany. Tym bardziej, że sam pianista poczuł przypływ pewności siebie i zaczął kontrolować grupę Fergusona w coraz większym stopniu. Trębacz nie miał wyboru i po prostu wyrzucił Zawinula z zespołu.

Między 1959 a 1961 rokiem, Zawinul występował w zespole wokalistki Diny Washington. Tam wypatrzył go postawny saksofonista z Florydy, Julian „Cannonball” Adderley, który zaproponował mu posadę pianisty w swoim kwintecie. Choć Adderley był z zawodu tylko nauczycielem muzyki w szkole podstawowej, żadnym profesorem z wiedeńskiego konserwatorium, okazało się że na temat muzyki potrafi mówić więcej i z większym sensem niż intelektualna śmietanka Wiednia. Pianista został w zespole na dziewięć lat. W tym czasie skomponował jeden z najpopularniejszych utworów jazzowych – „Mercy, Mercy, Mercy”, który doczekał się swoich wersji pop-rockowych, w wykonaniu m. in. zespołu The Buckinghams i stał się radiowym przebojem. Wtedy, pod koniec lat 60., przypomniał sobie o nim Miles Davis i zaproponował udział w swoim najnowszym, niekonwencjonalnym przedsięwzięciu – nagrywaniu albumów „In a Silent Way” i „Bitches Brew”, uważanych dziś za narodziny stylu fusion. Zawinul nie miał żadnych problemów z ciągłymi zmianami stylistycznymi. Wciąż poddawał się kolejnym eksperymentom – wychodząc od muzyki poważnej przeszedł przez be-bop aż do fusion. Josef jest autorem kompozycji otwierającej pierwszy z przełomowych albumów Davisa, tytułowe „In a Silent Way” oraz utworu „Pharoah’s Dance” z „Bitches Brew”. W dodatku Davis zawsze lubił pianistów obytych z muzyczną historią, doskonale wykształconych teoretyków, na których mógł wypróbowywać skuteczność własnych pomysłów. Tak był wcześniej z Ahmadem Jamalem, tak było z Billem Evansem i tak było z Joe Zawinulem.

W 1971 roku, po nagraniu solowego albumu „Zawinul”, pianista odszedł na dobre z zespołu Adderleya i wraz z kolegą z dawnych lat u Maynarda Fergusona, saksofonistą Waynem Shorterem oraz czeskim basistą Miroslavem Vitousem, założył jeden z najbardziej lubianych i być może jeden z największych zespołów jazzowych lat 70., Weather Report. Dwa pierwsze albumy grupy były utrzymane w atmosferze tego, co w robił Davis; przy nagrywaniu trzeciego, Zawinul miał dość „czekania aż coś się wydarzy” i postanowił wzbogacić brzmienie zespołu używając do tego elementów funku i muzyki rockowej.  Największy komercyjny sukces nastąpił dla Weather Report w 1977 roku, wraz z wydaniem ich albumu „Heavy Weather”, zawierającego kompozycję Zawinula „Birdland”. Utwór nieoczekiwanie stał się przebojem, coverowanym m. in. przez Manhattan Transfer, Quincy’ego Jonesa a nawet przez gruzy Jefferson Airplane - Jefferson Starship. Zdobył również dla Josefa trzy statuetki Grammy.

W 1985 roku Weather Report przestał istnieć (przez chwilę wznowił działalność jako Weather Update) a Zawinul zajął się pracą na własną rękę, otaczając się syntezatorami i elektrycznymi klawiszami. Przebierał w muzyce; angażował się niemal we wszystko – od funku i wpływów muzyki etnicznej po powrót do muzyki poważnej. Współpracował z innym wiedeńczykiem, Friedrichem Guldą w latach 1987-1994, komponując symfonię „Stories Of The Danube” w 1993. W połowie lat 90. poczuł większą tęsknotę za Starym Kontynentem. Przeprowadził się z Californii do Nowego Jorku, by być nieco bliżej Europy. Zmarł w 2007 roku na raka w szpitalu w rodzinnym Wiedniu.

Joe Zawinul mógł spokojnie skupić całą swoją karierę wokół grania wyuczonego ale zamiast tego co chwila poddawał się zmienności nastrojów. Podczas gdy muzycy w zaawansowanym, dojrzałym wieku starają się najczęściej osiągnąć perfekcję w określonym stylu, Zawinul do końca życia nie przestawał próbować niekonwencjonalnych rozwiązań i kolejnych sposobów wyrazu.

A konkluzja jest taka, że trzeba robić, jak „Cannonball” Adderley radzi: kiedy  spada na nas zły los, trzeba słuchać Joe Zawinula i wszystko będzie dobrze.