Jazz Jantar 2012: Sygnowano Mikołaj Trzaska

Autor: 
Piotr Rudnicki
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Jest grudzień, rok 2010. W Sali Kameralnej Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, przy komplecie publiczności odbywa się koncert kwartetu Inner Ear. Muzycy, rozochoceni graniem, wydobywają z instrumentów coraz to nowe kaskady dźwięków. W pewnym momencie, wykorzystując przerwę między utworami z krzesła w środku sali wstaje dystyngowany jegomość w garniturze i nieśmiało prosi: „Przepraszam! Skoro panowie już nastroili instrumenty, to może usłyszymy coś z tradycyjnego jazzu?” Lekko skonsternowany pytaniem Mikołaj Trzaska odpowiada po chwili „Ale... my przecież cały czas gramy tradycyjny jazz!” Gentleman z Filharmonii zapewne wcale tak nie uważał. Dla niego ta surowa, improwizowana muzyka pełna półdźwięków, pomruków i poburkiwań musiała być jedną z najdziwniejszych, jakie zdarzyło mu się słyszeć. Zapewne pojawił się tam wskutek zbiegu okoliczności, lecz mimo to nie zdecydował się na opuszczenie sali. Kto wie, może próbował zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi?

W artystycznej drodze Mikołaja Trzaski dokonało się tyle zbiegów okoliczności że trudno to uznać za dzieło przypadku. Saksofon musiał być mu przeznaczony, bo w jaki inny sposób wytłumaczyć fakt że na kilka zaledwie miesięcy po tym, jak wziął do ręki ten instrument (a zaczął ćwiczyć stosunkowo późno) stał się przyczyną powstania formacji, od której rozpoczęła się yassowa rewolucja? Kiedy Tymon Tymański zaprosił go do grania w swojej nowofalowej kapeli Sni Sredstvom Za Uklanianie, zespół, mając w składzie saksofonistę, rychło zmienił repertuar i nazwę. Tak narodziła się kultowa dziś Miłość, która walcząc o odbrązowienie i przywrócenie polskiej scenie jazzowej należnego jej luzu narobiła sporo szumu i stała się flagową formacją jednej z najważniejszych rewolucji na polskiej scenie niezależnej lat 90-tych. Śmiesząc, tumaniąc i strasząc Mikołaj Trzaska zawojował wraz z kolegami sympatię głodnej rasowego jazzowego grania bez spięcia publiczności i stał się synonimem bezpretensjonalnego, ale też i bezkompromisowego grania, gdyż nie ograniczając się do udzielania swych talentów w jednym bandzie nieskrępowanie eksperymentował z różnymi środkami wyrazu: hipnotyzował w trans-jazz-rockowym Łoskocie, wygłupiał się w NRD czy w legendarnym duecie Masło. Znalazł się niemal w najlepszym z możliwych czasie i miejscu, w jakim mógł się znaleźć rozpoczynający karierę artysta awangardowy i z tej sposobności skwapliwie skorzystał.

Przede wszystkim jednak wciąż szukał własnego muzycznego języka. Gdy yassowe towarzystwo się rozeszło i kurz bitewny opadł, Mikołaj Trzaska był w pełni gotowy do rozpoczęcia dalszych indywidualnych poszukiwań. Rewolucja przerodziła się w ewolucję, do postąpienia kroku naprzód  potrzebne mu było już tylko odpowiednie towarzystwo. Chociaż nie jest to zadanie łatwe scena muzyki improwizowanej jest dość nieliczna tak na świecie, jak i w Polsce (był to początek lat dwutysięcznych), magiczny magnetyzm Mikołaja Trzaski, posiadającego niesamowitą zdolność do znajdowania ludzi o podobnej sobie wrażliwości przywiódł na jego tor bliźniaków Marcina i Bartłomieja 'brata' Olesiów. Nagrał z nimi trzy albumy, które wydane zostały w świeżo wraz z żoną założonej domowej wytwórni Kilogram Records. Płyty te wywołały poruszenie krytyków: nagle okazało się, że znany z hałaśliwych, nieujarzmionych projektów muzyk posiada  drugie oblicze - potrafi grać pełną dyscypliny, kameralną aż do intymności muzykę, która uspokaja zamiast drażnić i jest zrobiona - w odróżnieniu od rzeczy yassowych, całkowicie na serio. Zupełnie niechcący, zwyczajnie działając w zgodzie z samym sobą, Mikołaj Trzaska ustanowił nową jakość w polskiej muzyce jazzowej.    

Szybko okazało się, że to dopiero początek zaskoczeń serwowanych przez  wrzeszczańskiego saksofonistę.  Ukojeni harmonią „Mikro muzik” czy nagranej na żywo na gdańskiej ulicy „Danziger Strassenmusik” szybko obudzili się z sielskiego snu gdy na orbicie Mikołaja znaleźli się kolejni muzycy. Poszukując nowych środków wyrazu Trzaska podjął współpracę z bezpardonową sekcją rytmiczną Petera Brotzmanna w osobach Petera Friisa Nielsena i Petera Uuskyli. Dla Mikołaja rozpoczął się okres współpracy z improwizatorami skandynawskimi, który przyniósł muzykę skrajnie odmienną od tej znanej z nagrań z braćmi Oleś: nagrywając surowy, radykalny i nie uznający kompromisów gruntownie europejski free jazz Trzaska dowiódł, że w dążeniu do wyrażenia swej muzycznej osobowości nie ma zamiaru hołdować niczyim gustom ani oglądać się za siebie. Zwyczajnie nie mógłby zatrzymać się w miejscu. I nigdy się nie zatrzymał.

Tym bardziej, że wszystko dookoła przyspieszało. Dzięki ciężkiej pracy oraz pozostawaniu w ciągłym twórczym ruchu Mikołaj Trzaska coraz częściej znajdował podobnych sobie muzyków, działających w różnych częściach świata. Lista instrumentalistów, z którymi miał okazję współpracować, poszerzała się w bardzo szybkim tempie. Po Skandynawii przyszła Europa (m.in. Peter Brotzmann, Clementine Gasser) niedługo potem -  muzycy z USA z Joe McPhee i Kenem Vandermarkiem wraz z całą sceną chicagowską na czele. Zapraszani przez Mikołaja i Olę Trzaskę, coraz częściej koncertowali i znajdowali w Polsce przestrzeń rozwoju. Dzięki wspólnym wysiłkom państwa Trzasków przyjeżdżali i przyjeżdżają do nas nadal najwybitniejsi przedstawiciele sceny free/improv. W międzyczasie wyrosło także młode pokolenie poszukujących muzyków polskich.

Sam Mikołaj gra z nimi wszystkimi w niezliczonej ilości projektów. Imponująca mnogość jego inspiracji sprawia, że ciepło-ostry ton jego gry poszukiwany jest zarówno w składach free-jazzowych jak i w teatrze, a także w kinie, czy projektach paraliterackich. W ostatnich latach na nowo odkrył swoje żydowskie korzenie i zaangażował się w tworzenie współczesnej muzyki żydowskiej, która rozwija się prężnie i zyskuje licznych zwolenników. W lipcu kilkaset osób słuchało współorganizowanego przezeń koncertu Ohel Warszawa, upamiętniającego rozpoczęcie eksterminacji warszawskiego getta. Tysiące słyszały jego muzykę skomponowaną do wybitnej „Róży” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Teraz Mikołaj Trzaska współkoordynuje festiwal Jazz Jantar 2012. Może więc niedługo przyjdzie czas, gdy przypadkowi słuchacze (nie tylko ci z filharmonii) przestaną się dziwić, słysząc jego muzykę?