Jak to, tak bez Pardonu?

Autor: 
Anna Początek
Zdjęcie: 

Po raz ostatni widzieliśmy się wczoraj w warszawskim klubie Pardon, To Tu w lokalu na placu Grzybowskim. Klub szuka nowej lokalizacji. Trzymajmy kciuki za powodzenie przeprowadzki, gdyż przez sześć lat działalności Pardon nie tylko wpisał się w krajobraz stolicy, ale także zmienił oblicze polskiej muzyki improwizowanej i jest stałym punktem na trasach muzyków z całego świata.

Każdy, kto w Polsce chodzi na koncerty, o tym klubie wie albo tu był. Pardon gościł mistrzów muzyki improwizowanej i jazzowej, indie rockowej, rockowej, folkowej z różnych regionów Afryki. Zeznają, że zorganizowali blisko sześćset koncertów. W tym niewielkim miejscu dla stu pięćdziesięciu słuchaczy wystąpili Thurston Moore, Michael Gira, Etran Tinatawa czy Owen Pallett.

Na polu improwizacji trudno krótko wymienić jakąś reprezentację. Jednak – wśród występujących w Pardonie wielu, wielu młodszych i znanych na świecie twórców – były tu legendy: Charles Gayle, Henry Grimes, Joe McPhee, Pheeroan akLaff. Tutaj po kilkudziesięciu latach spotkali się Alexander von Schlippenbach i Tomasz Stańko. I tutaj swoje 75. urodziny kilkudniową rezydencją uczcił Peter Brotzmann.

To tu występowali, dojrzewali, rozwijali się chyba wszyscy polscy muzycy młodszego pokolenia improwizatorów. Dzisiaj odnoszą sukcesy nie tylko w, nie ukrywajmy tego, niszy, jaką jest scena muzyki improwizowanej. Oprócz już wspomnianych grywali nieraz między innymi: Mewa Chabiera, Hubert Zemler, Raphael Rogiński, Ksawery Wójciński, Paweł Szpura, Jacek Mazurkiewicz, z zespołów minionych – Hera, z zespołów obecnie świętujących sukcesy – Lotto. To tu właśnie mogliśmy usłyszeć wyśpiewany i odegrany jedynego wieczoru album “Enigmatic” Niemena w niecodziennym projekcie Dominika Strycharskiego. A już w 2013 roku Wacław Zimpel, niejako pod wezwaniem klubu, założył To Tu Orchestra.

Z perspektywy czasu jedynym poważnym niedostatkiem wydaje się, że zbyt rzadko Pardon gościł improwizujące kobiety. Miejmy nadzieję, że uda się to w przyszłości nadrobić.

Samo się nie zrobiło

Powodzenie tego klubu muzycznego nie wzięło się z przypadku. Głównym napędem sukcesu były indywidualne, przemyślane i dostosowywane do rynku decyzje repertuarowe Daniela Radtkego i talent organizacyjny Magdy Dudek (już tylko dla porządku: właściciel i menedżerka), przyjazna ekipa oraz – oczywiście – Ykos (kto wie, ten wie). Po drugie, egalitarny charakter miejsca – przyjazny i niezobowiązujący wystrój, nienumerowane siedzenia podczas koncertów i sprawa zasadnicza dla melomanów: przez wszystkie lata niewygórowane, a często niskie ceny biletów, i to nie tylko w porównaniu z cenami warszawskimi.

Dalej, Pardon jako klub muzyczny zaczął działać w momencie, kiedy w podejściu twórczym samych muzyków na świecie, także w Polsce, wiele zaczęło się zmieniać. Granice gatunkowe dawno przestały być najistotniejsze, a komunikacja, technologia, transport – nadal nietanie, ale jednak ogólnie dostępne, pozwalają muzykom nie tylko wiązać się w różnorodne i trwałe ansamble, ale także ze swobodą organizować rozległe i częste trasy koncertowe.

Niebagatelne znaczenie dla życia Pardonu jest przyjazne podejście do muzyków. Niewymuszone, ale prawdziwe z nimi przyjaźnie spowodowały, że muzycy chętnie w Pardonie przebywali, poznawali innych muzyków, wymieniali się doświadczeniami, tworzyły się nowe składy. Nie pamiętam żadnego klubu w Polsce, do którego regularnie, przez kilka lat przychodziłoby na wszystkie koncerty kolegów po fachu tylu muzyków.

Jak na klub z muzyką na żywo Pardon nie kontynuował raczej tradycji jammowej. Za to Daniel i Magda rozwinęli organizację tzw. rezydencji muzyków zagranicznych. Kilkudniowe wizyty mistrzów powiązane były z pracą w różnorodnych składach. Niektórzy mocniej związali się z Pardonem, jak na przykład Ray Dickaty, założyciel i prowadzący Warsaw Improvisers Orchestra, czy Michael Zerang. Przyjaźni muzycznych Daniel z Magdą nawiązali dzięki Pardonowi krocie, ponieważ dali o swoich gości, można powiedzieć. iście po polsku. Towarzyszyli im przez cały czas pobytu w Warszawie, pokazywali miasto, odprowadzali do hotelu, odwozili na lotnisko. Po każdym koncercie muzycy siadali przy stole, zastawionym jedzeniem i napojami socjalizującymi, i zostawali z gospodarzami i słuchaczami długo, często do wczesnych godzin porannych.

Wreszcie media. O każdym koncercie pierwszy zawiadamiał plakat, takich plakatów i biletów grubo ponad sto jest autorstwa Marka Wajdy. Od początku Pardon był związany z portalem PopUpMusic, zaraz potem powstały więzi z Jazzarium. Współpraca była ścisła i wzajem napędzająca, Jazzarium opublikowało dziesiątki zapowiedzi, relacji, fotorelacji, artykułów. Wielu piszących dla Jazzarium autorów promowało Pardon również na łamach popularnej prasy i we własnych blogach. Powoli istnienie Pardonu zauważyły “Tygodnik Powszechny”, “Polityka”, a i redakcja “Gazety Wyborczej” nie była obojętna, co uwieńczone zostało “Wdechą” w 2015 roku.

I na końcu, najważniejsi – bywalcy. Ludzie, którzy po prostu lubili spędzać w Pardonie czas rozmowach, śmiechu, życiu. Widział ten klub wiele wspólnie spędzanych urodzin, imienin, świąt, sylwestrów, pierwszych spotkań, rozstań, niejedno zakochanie, a nawet kilka bójek. Takie małe zwykłe, ale piekne życie.

Nie powstało w pustce, trochę pustki zostawi

Powstanie Pardonu wstrzeliło się we wspaniały czas warszawskiego fermentu artystycznego, czas, kiedy to w Warszawie inspiracji zaczęli szukać artyści różnych sztuk. Tego brakowało w stolicy od dawna, takiego luzu, oddechu, spokojnej wymiany myśli. Uwolnienia się od stygmatu miasta władzy i pieniędzy,  zagłębia inwestycji i napędzanego kokainą wyścigu szczurów. Warszawa niejako wraca do swoich przedwojennych tradycji bujnego życia kawiarnianego, a Pardon, To Tu i w tym aspekcie odnalazł się idealnie – oprócz organizacji koncertów, w Pardonie była mała księgarenka i sklep w winylami, odbywały się cykliczne warsztaty dla dzieci czy spotkania z autorami książek.

Oczywiście, życie koncertowe w stolicy dzieje się w wielu miejscach, instytucjach, klubach, salach koncertowych. Pod tym względem Warszawa jest na tle innych miast niewątpliwie uprzywilejowana. Nie możemy jednak nie pamiętać, że w porównaniu z innymi miastami w Polsce scena klubowa w Warszawie jest wyjątkowo zmienna i kapryśna. Pardon powstał w specyficznym momencie. Od blisko dekady stołeczne kluby rezygnowały z prezentowania zespołów improwizujących. Po długiej wędrówce z miejsca na miejsce, od właściciela do właściciela został zamknięty Jazzgot. Akwarium, legenda muzycznej wolności lat peerelu, odrodziło się na krótki moment, ale nie przetrwało. W Tygmoncie, kolebce warszawskiego mainstreamu, po wielu latach właściciele najpierw powoli ograniczali liczbę koncertów, aż przerzucili się zupełnie na działalność komercyjną. Przez przez krótki czas swojego istnienia rolę Tygmontu przejął klub Szósta po Południu, ale okazało się, że szybko musiał się ewakuować, dzięki “cierpliwości” okolicznych mieszkańców. Przyczółek nowej muzyki długi czas był na Chłodnej 25, ten klub jednak zniknął z mapy – o ile mnie pamięć nie myli – chyba również niezbyt odpowiadał sąsiadom. Po drodze mignęło efemeryd, ale zespoły jazzowe i improwizujące gościły głównie na festiwalach oraz w klubach muzycznych, ale o szerokim spektrum gatunkowym, najczęściej w Powiększeniu, które zresztą kilka lat temu również z żalem pożegnaliśmy.

Równolegle z działalnością koncertową Pardon, To Tu swoje podwoje w podziemiach Akademii Sztuk Pięknych otworzyła na nowo artystowska Eufemia, gdzie od kilku lat odbywają się liczne koncerty i swoiste impro mitingi. Po siedmiu bodaj latach ona również jest obecnie zagrożona zamknięciem (chociaż krąży w internecie petycja do władz uczelni, żeby nie zamykały swoich piwnic dla artystów, przecież to nie licuje z charakterem ASP). Koncerty jazzowe i improwizowane od czasu organizują również TR Warszawa, Prom Kultury, Muzeum Polin, Narodowy Instytut Audiowizualny, Polskie Radio we współpracy z Mariuszem Adamiakiem, Dzik, Mózg czy sporadycznie inne praskie kluby. Pewną nadzieję daje Nowy Teatr, jednak jest to instytucja o szerokim zasięgu działania. W mainstreamowym nurcie mamy klub typowo jazzowy 12on14 z tym że to miejsce akurat wybrało drogę elitarną.

Pardon, To Tu miał charakter otwarty. I pewnie dlatego bez względu na to, gdzie w mieście był koncert, był chyba ulubionym miejscem spotkań pokoncertowych, ostatnim przystankiem po każdym dniu każdego festiwalu. Czy był to Festiwal Singera, Warsaw Summer Jazz Days, Ad Libitum, Skrzyżowanie Kultur, czy Doc Film Festival – na rozmowy jechało się do Pardon, To Tu “na plac Grzybowski dwanaście przez szesnaście”.

Czy to już koniec?

Pardon, To Tu żył nie tylko muzyką, był po prostu przyjaznym miejscem, oazą spokoju niby w centrum zatłoczonego miasta, a jednak na uboczu, w uroczym zaułku pięknego placu, który po niedawnym remoncie ulicy Próżnej zyskał jeszcze na urodzie. Przybyszów witał ukochany pies Ykos, czasem leniwym majtnięciem ogona, a czasem po prostu rozłożony wygodnie zagradzał zaczepnie drogę do wejścia. Na schodach stali ludzie i jarali szlugi, w lecie można było spocząć na leżaczku przed klubem, z gazetą, kawą, winem, książką. O miniksięgarenkę Pardonową dbała Magda – jak często po koncercie nie tylko z płytą, ale też z knigą wracało się z Pardonu.

Daniel i Magda wiedzieli od początku, że miejsce na Pardon, To Tu jest tymczasowe. Tyle że gdy jednak niespodziewanie udało się sześć lat, to i trudno przyjąć koleje losu beznamiętnie. Mam nadzieję, że dane nam będzie nam dane wrócić do Pardonu. Przyjaźnie i znajomości, które się w Pardonie zawiązały, zapewne gdzieś indziej przetrwają, ale tęsknota za tym niezwykłym, żywym miejscem będzie uwierać.