Ikue Mori i Maja Ratkje - Eksperyment i konfrontacja

Autor: 
Redakcja
Zdjęcie: 

Ikue Mori i Maja Ratkje to z pewnością jedne z najbardziej niezależnych i konsekwentnie wolnych artystek. Japonka, od 40 lat mieszkająca w Nowym Jorku i Norweżka, która, choć podróżuje po całym świecie, zawsze wraca do domu. Perkusistka i wokalistka. Obu w pełni twórczej ekspresji pomaga elektroniki. Kilkukrotnie spotykały się na scenie - nigdy nie nagrały duetu. Sytuacja zmieniła się dopiero w 2012, kiedy to zarejestrowały koncertowy materiał na płytę. Album ukazał się niedawno nakładem polskiej oficyny Bocian Records. Teraz Ikue Mori i Maja Ratkje przyjeżdżają razem do Polski. Usłyszymy je w gdańskim Klubie Żak, w ramach Dni Muzyki Nowej oraz w warszawskim Powiększeniu, na finał pięciodniowego minifestiwalu na 5-lecie klubu.

Ikue Mori jest rówieśnicą Johna Zorna. Gdy młodego saksofonistę zafascynowała kultura Japonii, Mori obmyślała plan jak z kraju kwitnącej wiśni się wydostać. Być może mogli miną się na lotnisku, gdy w 1977 roku młoda absolwentka wydziału sztuk wizualnych odlatywała do Nowego Jorku, a Zorn, ćwicząc japońską kaligrafie (twórca Masady do dziś pisze i czyta nippongo) lądował w poszukiwaniu artystycznych inspiracji. Oboje słuchali rodzącego się wtedy punk rocka. W studio spotkali się jednak dopiero 5 lat później - podczas pracy nad płytą „Locus Solus”. Na wydanych wtedy dwóch winylowych krążkach znalazło się 38 improwizacji - a między Zornem i Mori stanęli m.in. Wayne Horovitz, dwóch mistrzów gramofonów - Whiz Kid i Christian Maclay, Arto Lindsay (z którym Mori znała się z nowofalowego zespołu DNA), Peter Blegvad, Anton Fier i M.E. Miller. I choć potem ich drogi nieco się rozeszły, władająca elektroniką artystka pozostała w orbicie Zorna aż do dziś. W studio spotkali się razem dopiero 30 lat później. Teraz, od 2007 roku ich wspólne płyty ukazują się praktycznie co roku. Artystka jest też autorką sporej części okładek dla jego wydawnictwa. Nie sposób też nie wspomnieć o triu Hemophiliac, w której Mori rozmawia swą elektroniką z saksofonem Johna Zorna i głosem Mike’a Pattona…

O istotnej muzycznej roli Mori w dużych składach tzadyka nowojorskiej awangardy mieliśmy okazję przekonać się o tym podczas ubiegłorocznego koncertu Zorn@60 na Warsaw Summer Jazz Days.

Zorn dostrzegł także talent Mai Ratkje. W 2008 roku nakładem Tzadik Records ukazał się jej solowy album „River Mouth Echoes”. Jednak ani ona ani Mori nie do pełni artystycznego szczęścia wcale Johna nie potrzebują. Kiedy Mori emigrowała na drugi brzeg Oceanu Spokojnego, Maja miała dopiero 3 latka. Jako dziecko zaczęła uczyć się gry na skrzypcach, ale szybko fascynacja przeniosła się na fortepian. A potem na fizykę. A potem na śpiew. A wreszcie na kompozycję. Za drugim razem udało jej się zdobyć indeks Norweskiej Akadami Muzycznej. Tam też zaczyna interesować się NOTAM - norweskim odpowiednikiem naszego Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. I tu zaczyna się najlepsza zabawa. W roku ’98 jej utwór „Waves 2b” zdobywa nagrodę Edvarda - dla najlepszego dzieła roku oraz nagrodę UNESCO - dla najlepszej kompozycji autora poniżej 30 roku życia. Ratkje zaczyna dostawać zamówienia kompozytorskie - do teatrów, telewizji i kina. Może też przede wszystkim coraz odważniej rozwijać własne projekty. Dwa lata później kończy Akademię Muzyczną - z najwyższą oceną w historii uczelni. Norweskie Radio zamawia u niej utwór, który odtworzony zostanie w Nowy Rok - na nowe milenium. Mówiąc krótko - zdobywa zaszczyty, o których awangardowy twórca na ogół nawet wstydzi się marzyć. Zamiast jednak tworzyć dla mas - nieustannie tworzy dla siebie.

W 2008 roku Ratkje dołącza do wspólnego projektu Ikue Mori i Zeeny Parkins - Phantom Orchard. Ślad tego spotkania słychać na płycie „Orra”. Jak się jednak okazało - choć samoloty z muzykami ze Stanów i z Europy latają nad Atlantykiem regularnie, musiało minąć parę lat by panie spotkały się znów na jednej scenie.

"Scrumptious Sabotage" - wspólna płyta artystek, złożona z fragmentów ich dwóch koncertów na Wyspach Brytyjskich. Powiedzieć, że ich muzyka balansuje na granicy ciszy z jednej i noisu z drugiej strony to narazić się na śmieszność. Trudno jednak spotkanie tych dwóch światów - między kompozycją a improwizacją, żywym głosem i elektroniką, medytacją a dźwiękowym ciosem określić jednoznacznie i dosadnie.

Każdy ich koncert jest spotkaniem i podróżą w nieznane, poprzez zdecydowanie nieuczęszczane rejony krainy dźwięku. Eksperyment i konfrontacja to chyba podstawowe kategorie jakimi operować można w przypadku tej muzyki. I chyba nie ma tu do końca znaczenia czy próba ta się powiedzie - ważne jest to, co wydarzy się pod wpływem tych dźwięków w głowie słuchacza. Na własnej skórze przekonać się będzie można o tym już za tydzień!

 

Warszawa,
Klub Powiększenie, 11 kwietnia, godzina 20:00
Gdańsk,

Klub Żak, Dni Muzyki Nowej, 12 kwietnia 2014, godzina 20:00