Hera w pigułce

Autor: 
Kajetan Prochyra
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

W najbliższą niedzielę, w ramach festiwalu Jazz w Mazowszu wystąpi zespół Hera. Choć Czytelnicy Jazzarium.pl znają tę grupę doskonale, pozwalamy sobie zebrać w pigułce to, co naszym zdaniem stanowi o sile i oryginalności tej grupy. O jednym ze swych ulubionych zespołów pisze Kajetan Prochyra.

2 płyty na przestrzeni 3 lat. To, jak na dzisiejsze standardy fonograficzne, mało. W zupełności jednak wystarczająco, by zespół Wacława Zimpla, Pawła Postaremczaka, Ksawerego Wójcińskiego, Pawła Szpury, a od niedawna także Macieja Cierlińskiego stał się jedną z najważniejszych grup na polskiej scenie improwizowanej od wielu, wielu lat.

Coraz rzadziej mówimy dziś o zespołach. Zastąpiły się projekty, składy, swobodne konstelacje muzyków skupionych wokół określonych scen - Chłodnej 25, Pardon, to tu, Alchemii, Mózgu... Hera od początku nie do końca pasowała do tego obrazka. Choć dziś każdy z członków zespołu udziela się w wielu przedsięwzięciach, 3 lata temu mało kto wiedział jakim brzmieniem dysponuje Paweł Postaremczak, jak śpiewać potrafi Ksawery Wójciński czy jak uniwersalnym i twórczym bębniarzem jest Paweł Szpura. Wizytówką Hery był klarnecista Wacław Zimpel. Choć miał już na koncie współpracę z Kenem Vandermarkiem, na dobre usłyszeliśmy o nim za sprawą jego albumu "Passion". Muzyka inspirowana sztuką pasyjną, tak muzyczną jak malarską czy literacką, zarejestrowano w bardzo międzynarodowym składzie pod nazwą Undivided. Przy fortepianie zasiadł nestor amerykańskiej improwizacji, wielokrotny partner Alberta Aylera -Bobby Few. Na kontrabasie grał Ukrainiec Mark Tokar a na bębnach wirtuoz z Niemiec -Klaus Kugel. Płyta, choć wydana w Polsce, nakładem poznańskiej oficyny Multikulti Project, została znakomicie przyjęta, przede wszystkim poza granicami naszego kraju.

Gdy pod tymi samymi skrzydłami Tomasza Konwenta i Wawrzyńca Mąkinii ukazał się drugi krążek sygnowany przez Zimpla - "Hera" - nie było do końca jasne czy to kolejny projekt ambitnego klarnecisty-erudyty, czy też narodziny prawdziwego working bandu.

"Hera" to 5 kompozycji, literacko osnutych wokół tematu macierzyństwa. Sycylijskie miasta Cefalu, Segasta, Monreale i Palermo posłużyły za tytuły pierwszych 4 części albumu. To tam usytuowane były największe świątynie bogini Hery - patronki rodziny, symbol troski i poświęcenia za wszelką cenę. Finał albumu to impresja na temat hymnu gospel "Sometimes I Feel Like a Motherless Child".

Jasne było, że rodzi się nam wielki talent. Po części jazzowy, gdzieś na styku kameralistyki, poszukiwań sonorystucznych, teatru wyobraźni. Nijak miało się granie Hery do tetniącej punkową energią sceny spod znaku wydawnictwa Lado ABC, rockowego Pink Freud czy pogrobowców yassu.

Nie dane mi było jednak nawet raz usłyszeć materiału z płyty "Hera" na żywo. Kwartet, który przez pewien dłuższy czas bardzo intensywnie koncertował, pracował już nad nową muzyką, a nawet nad nowym do niej podejściem.

Po serii koncertów w poznańskim klubie Dragon, zespół przyjechał do Warszawy. W Cafe Kulturalna - miejscu nie zbyt silnie kojarzonym z koncertami jazzowymi, w sali wypełnionej po brzegi, Hera na godzinę zakrzywiła czasoprzestrzeń. Najpierw jednostajnym, hipnotyzującym motywem na harmonium, wspartym przez brzmieniowe poszukiwania barw pośród kotłów i talerzy Pawła Szpury, po źródłowe brzmienia fujar i trąb Zimpla i Postaremczaka. To był jeden z tych koncertów, których nie sposób zapomnieć. Czuć było, że muzyka, jej energia, trans wgryzają się w pamiętające Józefa Stalina mury Teatru Dramatycznego.

W listopadzie 2011 roku ukazała się druga płyta Hery - "Where My Complete Beloved Is". Album ten zyskał sobie w naszym serwisie tytuł płyty roku. Trzy 20minutowe ładunki energii, groovu, radości, mocy, uniesienia i jeszcze raz energii. Materiał ten zarejestrowano na żywo w poznańskiej Scenie na Piętrze. Kiedy po koncercie publiczność owacją chciała wywołać muzyków na bis, Zimpel wyszedł do publiczności, uprzjemie podziękował po czym ogłosił, że wraz z kolegami powiedzieli wszystko to, co mięli do powiedzenia a teraz życzą dobrej nocy. Na płycie znalazł się jednak jeszcze jeden utwór. Herze towarzyszy w nim wokalistka Maniucha Bikont, która na codzień zajmuje się muzyką tradycyjną. Piękna to kołysanka i unikalne nagranie.

Choć taką muzykę grano już w historii ludzkości ładnych parę razy, refleksja historyczna czy morfologiczna sama schodzi na plan dalszy pod wpływem otwartości, naturalności i szczerości tego przekazu.

Obserwując kwartet - a dziś kwintet z Maciejem Cierlińskim na lidze korbowej - nie sposób  myśleć o Herze inaczej jak o kolektywie, symbiozie muzyków, ktorzy razem potrafią rozpalić demoniczny wręcz ogień emocji, od którego zajmowała się w sekundę całkiem tylko scena, ale i cała widownia. Jasne było też, że nie tylko muzyczna harmonia łączy członków zespołu, ale i wspólnota charakterów, doświadczeń - przyjaźń. Kiedy muzycy zaczęli udzielać się w innych projektach, na widowni prawie zawsze można było spotkać pozostałych członków Hery.

Harmonia i charakter. Energia i muzyczna erudycja. Nieustanny rozwój. Awangarda i autentyczność. Hera.