Havel, Zappa, Hancock - wspomnienie z jazzem w tle

Autor: 
Geoffrey Robertson QC
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
Pavel Koutecky

Świat jest naprawdę mały, skoro w Polsce możemy przeczytać tekst z australijskiego dziennika, poświęcony Vaclavowi Havlowi i roli jaką jazz odegrał podczas aksamitnej rewolucji. Na łamach “The Australian” swoje spotkania z ostatnim prezydentem Czechosłowacji i pierwszym prezydentem Czech wspomina prawnik i aktywista na rzecz praw człowieka Geoffrey Robertson QC.

Vaclav Havel i The Rolling Stones
Kiedy spotkałem Vaclava Havla po raz pierwszy, w jego ulubionej, kompletnie zadymionej kawiarence nad Wełtawą, w żadnym razie nie przypominał rewolucjonisty. Nerwowa atmosfera tego spotkania spowodowana była zapewne obecnością agentów bezpieki, którzy obserwowali nas cały czas, siedząc przy stoliku przy oknie. Był przy tym Havel jednak w pełni przekonany, że walka o prawdę i wyciągnięcie Czechosłowacji z miazmatu stalinizmu sprowadzi kraj na drogę demokratycznego socjalizmu, w który wierzył. Przez całe nasze spotkanie palił jak komin i kaszlał jak suchotnik, ale nawet groźba więzienia (a był już wtedy po czterech latach odsiadki) nie osłabiała jego determinacji w walce o wolność słowa i myśli.

Do Pragi przyjechałem by organizować pomoc dla więźniów politycznych. Havel był już wtedy po wyroku za Kartę 77 - dokument apelujący o przestrzeganie praw człowieka. Był rok 1986. W owym czasie, w wyniku absurdalnej polityki gospodarczej prowadzonej przez zajadłą, ale do szpiku skorumpowaną komunistyczną władzę, jeden dolar wart był "w mieście" 30 razy więcej niż jego rzekomy kurs. Kiedy jednak chciałem zapłacić za nasz posiłek, Havel powstrzymał mnie natychmiast i wytłumaczył, że jeśli to zrobię, Vaclav zostanie natychmiast aresztowany przez naszych sąsiadów spod okna pod zarzutem nielegalnego obrotu walutą lub korupcji. “To pierwsza zasada dysydenta: skrupulatnie przestrzegać prawa”.

Była to jedna z pierwszych, iście Kafkowskich sytuacji, jakie spotkały mnie w towarzystwie tego dramaturga i filozofa. Odwiedzałem Pragę regularnie między 1986 a 1988 rokiem jako członek Towarzystwa Jana Husa - kolorowej koalicji zachodnich pisarzy (od Toma Stopparda po Harolda Pintera), organizującej wsparcie (społeczne i finansowe) dla czechosłowackich dysydentów. Havel pełnił rolę mojego przewodnika i mentora. Cierpliwie tłumaczył które z licznych procesów sądowych są istotne, którym prawnikom można ufać a którym rodzinom potrzebna jest natychmiastowa pomoc.
W owym czasie władze grały z Havlem w kotka i myszkę. Jego popularność na zachodzie dawała mu do pewnego stopnia ochronę, jednak gdyby jego działalność stała się zbyt widoczna, groźba powrotu do więzienia wisiała nad nim nieustannie.

Stalinowski rząd Gustava Husaka robił wiele by samemu się ośmieszać. Właśnie wprowadzone zostało prawo zakazujące posiadania kopii albumu “The Frank Zappa Songbook”. Kilku 18latków odsiadywało już za to przestępstwo wyrok. Stanowisko rządu ws. Franka Zappy miało swoje korzenie jeszcze w roku 1976, kiedy aresztowano członków rockowego zespołu Plastic People of The Universe, którzy nazwę swą zapożyczyli właśnie z Zappowego "Śpiewnika...". Byli to pierwsi skazani przedstawiciele z kręgu kultury alternatywnej. Niedługo potem aresztowano cały zarząd Czeskiego Stowarzyszenia Jazzowego, które ośmieliło się wydać 3-tomową Encyklopedię Rocka, w której znalazł się obszerny wpis poświęcony Zappie.

Właśnie na ich procesie miałem być obecny, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Pragi. Havel tłumaczył mi wtedy długo czemu ta sprawa właśnie odgrywa kluczową rolę dla całej aksamitnej rewolucji. "Chodzi o to by skonfrontować decydentów z ich własnymi, fałszywymi deklaracjami na temat praw człowieka."

W tym właśnie tkwił błyskotliwy sens Karty ‘77. Rząd Czechosłowacji ratyfikował wtedy Konwencję Praw Człowieka ONZ. Dokument ten nakazywał sygnatariuszom wdrożenie postanowień konwencji we własne, lokalne kodeksy. ZSRR zaś podpisało w roku 1975 w Helsinkach porozumienie z zachodem dotyczące wzajemnej współpracy. Dysydenci domagali się więc jedynie przestrzegania prawa i zobowiązań zawartych na arenie międzynarodowej przez ich rząd. Władze zaś, choć chętnie dokumenty podpisywały, nie miały najmniejszego zamiaru respektować ich treści. 

W czasie odwilży Czeskie Stowarzyszenie Jazzowe dostało swoje 5 minut. Szybko zgromadziło wokół siebie przeszło 100 000 młodych ludzi na koncertach rockowych i alternatywnych, akcjach sadzenia drzew ku pamięci Johna Lennona, czy seminariach z udziałem przedstawicieli zachodnioeuropejskich Partii Zielonych.

Entuzjazm z jakim spotkała się działalność Havla w ramach CzSJ była przyczynkiem dla poparcia, jakie społeczeństwo udzieliło mu w wyborach roku 1989. Jednak 3 lata wcześniej aktywność stowarzyszenia w ramach porozumień Helsińskich czy współpraca z UNESCO rozwścieczyła czeskie władze. Osoby związane ze Stowarzyszeniem zostały najpierw wyrzucone z zakładów pracy, a gdy mimo to próbowali organizować koncerty, zostali aresztowani pod zarzutem “prowadzenia nielegalnego handlu”. Rząd udawał przed światem, że to walka ze zwyczajnymi “przestępcami gospodarczymi”, jaką władze winny prowadzić w każdym cywilizowanym kraju. Była to jednak wyłącznie propaganda czechosłowackich dyplomatów. Czeskie Stowarzyszenie Jazzowe było klasyczną, jak byśmy to dziś nazwali, organizacją non-profit.

Dla Havla sprawa ta była kluczowym egzaminem dla władzy socjalistycznej i ich podejścia do prawa. Był to czas tzw. sowieckiej sprawiedliwości telefonicznej. Proces był absolutną fikcją. Werdykt, a przede wszystkim wyrok, sędzia otrzymywał telefonicznie, prosto z siedziby Komitetu Centralnego Partii wieczorem, na dzień przed rozpoczęciem procesu. Na zachodzie o sprawie Czeskiego Stowarzyszeni Jazzowego i jej przewodniczącego Karela Srpa, zrobiło się głośno. Srp został ostatecznie skazany na dwa lata wiezienia. Gdy Havel wyszedł z sali sądowej by ogłosić przeszło setce zgromadzonych sympatyków CzSJ werdykt, ci zaintonowali chórem “We shall overcome”. “Zawsze łatwo poznać kto jest z bezpieki” - żartował Havel  - “Ten, kto zna cały tekst”.

Nigdy nie byłem wielkim fanem jazzu - już myślisz, że za chwile będzie z tego jakaś melodię, ale jednak nic takiego się nie dzieje. Jazzu zakazał jednak Stalin a naziści uznali za “dekadencki”. Gdy spytałem Havla, "dlaczego właśnie jazz?", uśmiechnął się w swoim stylu, i zabrał mnie na “oficjalny” koncert jazzowy, zorganizowany przez władze, na znak tego, że mimo delegalizacji CzSJ, nie boi się muzyki. Siedzieliśmy przez bite godziny słuchając rosyjskich “big bandów” w których starzy mężczyźni w garniturach grali Glenna Millera. Wreszcie po północy, gdy salę teatru Lucerna wypełniły setki młodych ludzi, na scenie pojawił się Herbie Hancock i Mike Westbrook. Śmialiśmy się wtedy z głupoty czechosłowackich politruków. “Teraz rozumiesz, czemu totalitaryzm nie ma zaufania do jazzu” - powiedział Havel - “bo to muzyka, w której jest przestrzeń na dyskusje”.

W tej samej Lucernie, co zabawne, należącej kiedyś do majętnej rodziny Havla, dwa lata później zebrali się sojusznicy Vaclava, by słuchać jego zachrypłego, rwącego się, ale zdeterminowanego przemówienia o potrzebie “socjalistycznej praworządności”, szanującej prawa człowieka oraz dopuszczającej krytykę państwa.

“Musimy walczyć naszą jedyną bronią - słowami”. Tłum odpowiadał “Havel na hrad!” - Jednym z pierwszych posunięć Havla jako prezydenta było zaproszenie do Pragi z oficjalną wizytą Franka Zappy.

W Wielkiej Brytanii gościliśmy Havla w Instytucie Sztuki Nowoczesnej podczas jego pierwszej podróży zagranicznej jako głowy państwa.
Po jego wykładzie, jakiś idiota z redakcji “Marksizmu Dzisiaj” zapytał go w oskarżycielskim tonie o to dlaczego poświęcił tyle cennego prezydenckiego czasu dla jakiegoś rockowego śpiewaka z Ameryki. Havlowi zdawało się brakować słów, jednak jego uprzejmość, jak zawsze wzięła górę: “Ponieważ... no, bo zdaje się on być bardzo miłym człowiekiem”.

Vaclav Havel i Frank Zappa

Zbyt długo zajęłoby tłumaczenie symboliki, zbyt wielu niedoskonałych słów należałoby użyć, by wyłożyć temu rozpieszczonemu angielskiemu marksiście co to znaczy żyć pod nieustanną groźbą więzienia za lekturę czyichś wierszy.
Plagami prezydentury Havla były z jednej strony zmagania z chorobami wywołanymi nałogiem tytoniowym, z drugiej zaś trud przekonania ideowych socjalistów do wiary w model gospodarki wolnorynkowej. Gdy kolejny raz przyjechałem do Pragi z wykładami na temat wolności słowa, odkryłem, że Czesi najbardziej potrzebowali wtedy wskazówek dotyczących prawa własności prywatnej.
Havel u władzy, jak i po zakończonej prezydenturze pozostał dla mnie wielką inspiracją: gdy przemawiał w kanadyjskim parlamencie, w czasie, gdy wojska NATO bombardowały Kosowo. Usprawiedliwiał wtedy naloty “z szacunku dla prawa, które cenić trzeba wyżej niż prawo suwerenności poszczególnych państw”. Był to wtedy ważny głosem w rodzącej się dopiero debacie na temat tzw. interwencji humanitarnych.
Havel był najbardziej skromnym i jednocześnie najbardziej inspirującym człowiekiem, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Tak jak Andrej Sakharov, stoi w panteonie tych, którzy poświęcili swoją wolność po to, by inni mogli cieszyć się wolnością jak prawem. Politycznie, osiągnął swój cel jakim było odnowienie mapy Europy środkowej, po katastrofie, jaka spotkała tę część kontynentu w Jałcie. Filozoficznie, nigdy nie rozwiązał zagadki, jaką postawił podczas naszego spotkania w kawiarni nad Wełtawą - jak połączyć socjalizm i wolność.

Geoffrey Robertson QC jest prawnikiem, działaczem na rzecz praw człowieka. Jest autorem książki “The Justice Game and Crimes Against Humanity.”

Źródło tekstu: http://www.theaustralian.com.au/news/features/how-jazz-pierced-the-iron-curtain/story-e6frg6z6-1226229629306