Elvin Jones - bębniarz, który nie dał stłamsić się Coltrane'owi!

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Gdyby żył właśnie dziś, 9 września, skończyłby 94 lata. Kim był, bez wątpienia wiadomo - wIelkim drummerem, któy na rok przed śmiercią zaostał laureatem najwazniejszej amerykańskiej nagrody za zasługi dla jazzzu NEA Jazz Masters. Elvina Jonesa wspomina Piotr Jagielski.

Kiedy Jimi Hendrix chciał wyrazić uznanie dla swojego perkusisty, Mitcha Mitchella, powiedział o nim „Mój Elvin Jones”. I faktycznie, jest to chyba jedna z najmilszych rzeczy, jaką może usłyszeć perkusista. Porównanie do Jonesa to postawienie się w szeregu perkusistów którzy swoją grą decydowali o jakości i kształcie muzyki w równiej mierze, co panowie z teoretycznie pierwszego planu – pianiści, trębacze, saksofoniści. Elvin Jones nie zajmował się wyłącznie trzymaniem rytmu i nie przeszkadzaniem, gdy dorośli rozmawiają. Miał też swoje do powiedzenia i nie krępował się kiedy przychodził czas, żeby mówić.

Najbardziej znany ze swojej pracy w John Coltane Quartet (1960-1965), Jones przyczynił się wybitnie do powstania takich arcydzieł jak „My Favorite Things”, „Africa/Brass” czy „A Love Supreme”. I nie jest to jedynie rola muzyka sesyjnego. Jones nie dał się stłamsić, nawet tak potężnej figurze jak Coltrane i domagał się głosu. Jedną z cech charakterystycznych, wyróżniających zespół Coltrane’a były właśnie popisy perkusisty, który wraz z saksofonistą i pianistą McCoy’em Tynerem zrewolucjonizowali pojęcie jazzowej rytmiki. Kwartet nie bał się ryzyka; kompozycje pozostawały otwarte na nieprzewidziane rozwiązania i motywy, co otwierało przed perkusistą nieznane wcześniej pole możliwości.

Podobno już w wieku dwóch lat Elvin Jones zdiagnozował u siebie po raz pierwszy wrażliwość na rytm oraz instrumenty perkusyjne. Zafascynowany cyrkiem, mały Jones ze szczególnym skupieniem i nabożnością traktował występy perkusistów z cyrkowych zespołów i zespołów marszowych. W sumie zadziwiające – taki pociąg do dyscypliny u tak wolnościowo nastawionego muzyka. Już od najwcześniejszych lat, Jones ćwiczył po osiem godzin dziennie, nieustannie koncentrując się na rozszerzaniu warsztatu muzycznego. Pasja nie opuściła go nawet w wojsku. Natychmiast po zwolnieniu ze służby, w roku 1949, bez grosza przy duszy, Elvin pojechał pożyczyć 35 dolarów od siostry za które kupił od razu skromy – ale za to pierwszy własny - zestaw perkusyjny.

 

Na Jonesa nie trzeba było długo czekać. Pierwsze występy datowane są na 1949 rok, a chwilkę później przydarzały się okolicznościowe koncerty z Milesem Davisem. Jednak dopiero w obliczu porażki i zawodu, wykluła się dla młodego perkusisty prawdziwa, duża szansa. W 1955 roku Jones zawalił przesłuchanie do zespołu Benny’ego Goodmana i jego kandydatura przepadła. Zmuszony tym obrotem spraw, przeniósł się z Detroit do Nowego Jorku, gdzie przydarzyło mu się nagrywać w towarzystwie J. J. Johnsona (płyta „J is for Jazz”) czy grać z pewnym kontrabasistą nazwiskiem Mingus. Tam dopadł go wreszcie Trane i właściwa historia Elvina Jonesa mogła nabrać rozpędu.

Po odejściu z zespołu Coltrane w 1965 roku, zirytowany rozmodleniem lidera i coraz mniej przekonany do jego awangardowych pomysłów muzycznych (zastąpił go Rashied Ali). Jednak nawet angażując się poważnie w granie z Coltranem, Jones nie zaniedbywał innych obowiązków i pozostawał bardzo aktywny, nagrywając z takimi artystami jak Miles Davis („Blue Moods”, „Sketches of Spain”), Wayne Shorter („Speak No Evil”, „Juju”, „Night Dreamer”), Lee Konitz („Motion”), Andrew Hill („Judgment!”), a także Freddie Hubbard, Gil Evans, Ornette Coleman, Bill Evans, Cecil Taylor czy Bill Frisell. W roku 1971, Jones wystąpił jako czarny charakter, Job Cain w westernie „Zachariach”, gdzie gra solo perkusyjne po swoim zwycięstwie w saloonowej strzelaninie.

Aktywnie.

I aktywności nie zabrakło także na stare lata. Z entuzjazmem nastolatka pakował się w kolejne projekty, realizując również własny – Elvin Jones Jazz Machine w której grał z Ravim Coltranem i Sonnym Fortunem. A gdy nie występował nadal pozostawał aktywny – uczył, dawał darmowe koncerty w więzieniach, szkołach i klinikach. I tak aż do roku 2004, kiedy zmarł na serce.