W poszukiwaniu szczęścia - z Agą Zaryan rozmawia Maciej Karłowski

Autor: 
Maciej Karłowski

Proszę, proszę! Płyta w barwach legendarnej Blue Note! Jak się czujesz, należąc do rodziny składającej się z takich muzyków jak Monk, Davis, Coltrane, Dolphy?

To nie do końca dociera do mnie! (śmiech). A tak poważnie to jestem zaszczycona!

Tym, że jako pierwsza artystka z Polski możesz opatrzyć swoją płytę słynnym logo, także?

Oczywiście także, chociaż o logotypy tu nie chodzi tak do końca. Jasne, skłamałabym, twierdząc, że nie ma to żadnego znaczenia, nie mniej logo jest ważne o tyle, o ile może pomóc w dalszej części działalności scenicznej. Samo w sobie nie powinno być traktowane jako sukces.

Jak więc doszło do nawiązania kontaktów z Blue Note?

Blue Note jako wydawca to oczywisty prestiż, ale to także furtka, w Twoim przypadku otwarta do innych niż polski rynek wydawniczy. Są plany pokazania „, Looking Walking Being” w innych krajach?
Tak są już takie plany. Za wiele na razie nie mogę zdradzić, ponieważ nie wszystko jest jeszcze ustalone. Mogę jednak powiedzieć, że wszystko jest na dobrej drodze, aby  album ujrzał światło dzienne nie tylko u nas. Cieszę się z tego bardzo. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że jest to możliwe nie uwierzyłabym łatwo. Takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko, niemniej zawsze czułam, że moje projekty są uniwersalne i mogą istnieć nie tylko lokalnie.

Liczysz na jakieś konkretne muzyczne rynki?
Nie mam konkretnych marzeń w tej materii, ale byłoby miło gdyby płytę można było kupić w Europie Zachodniej, w Japonii, w USA, tym bardziej, że kiedy pokazywaliśmy materiał z , Looking Walking Being” w Nowym Jorku odzew był bardzo przyjazny.

Zostawmy sprawy promocyjno-handlowe, choć wiadomo są bardzo ważne i przejdźmy do muzyki. To zupełnie inna płyta niż poprzedniczki. Co zmieniło się w Adze Zaryan od czasu „Picking Up The Pieces”?

Wszystko! No może nie wszystko, ale bardzo wiele. Zarówno w życiu osobistym, jak i artystycznym. „Looking Walking Being” to już taka moja płyt autorska. Nie ma standardów, teksty do piosenek są moje, poza oczywiście wierszami Denise Levartov. Muzyka powstawała specjalnie dla mnie, specjalnie pod teksty, które napisałam. Wyjątkiem jest u tylko utwór Zbigniewa Wegehaupta.

Zaczekaj, po kolei! Najpierw może teksty?

Dobrze. A więc Denise Levertov odkryłam w antologii poetek amerykańskich Julii Hartwig „Dzikie brzoskwinie”. Te wiersze mnie po prostu zachwyciły, wydały mi się także bardzo bliskie mojemu postrzeganiu rzeczywistości. Znacznie później dowiedziałam się, że były tłumaczone m.in. także przez Czesława Miłosza. W miarę poznawania ich i poznawania samej Denise, nie osobiście rzecz jasna ponieważ Denise zmarła w 1997r., okazało się, że byli z Miłoszem przyjaciółmi. Zastanawialiśmy się czy spadkobiercy zezwolą nam na sięgnięcie po poezje Denise i opracowanie ich w formie piosenek. Okazało się, że nie stanowiło to najmniejszego problemu i wszystkie formalne sprawy załatwione zostały szybko i bez problemowo. Pozostałe teksty na płycie napisałam ja i to jest jedna z tych ważnych różnic pomiędzy nową płyta, a poprzednimi. Zresztą to jest to co naprawdę chcę robić. Przekazywać słuchaczom ważne dla mnie spostrzeżenia. Niektóre swoimi słowami niektóre słowami innych, ale ubrane w dźwiękową szatę piosenki.

To między innymi jest powód, że odeszłaś od śpiewania standardów?

To też. Są także względy muzyczne. Przez lata dość dobrze poznałam swój głos. Wiem także czego szukam w muzyce i naprawdę nie mam potrzeby bez końca udowadniać sobie i innym swoich możliwości technicznych. Natomiast z uwielbieniem zanurzam się w opowieści i improwizuję na tekście, nie będę ukrywać wielką przyjemność sprawia mi też śpiewanie własnych tekstów. A w nich chcę mówić o tym, co ważne: o sobie i moim spóźnionym dorastaniu do bycia kobietą. O niepewnościach, spokoju, o czasie kiedy przychodzi jedno a potem drugie. Także o  szczęściu, moich sposobach jego osiągania i o prostej wydawałoby się konstatacji, że szczęście jest tu i teraz, niejako na wyciągnięcie ręki. Dobrze to ujął Mark Rudman „Świat nie jest do oglądania, trzeba w nim być”. Śpiewam więc z jednej strony o sobie, z drugiej jednak chyba także i o innych kobietach, które mam nadzieję w moich tekstach mogą „się przeglądać”. Zależy mi także by mówić o sytuacji współczesnych kobiet, ale w sposób, który nie wykluczałby intymności

Przejdźmy zatem teraz do muzyki. W tej kwestii także obserwujemy odejście od standardów?

Tak. To było nowe, ważne wyzwanie, tym bardziej, że nie towarzyszyło mi jakieś mocne wyobrażenie o tym jak brzmieć mają poszczególne utwory. Prosząc muzyków o kompozycje sugerowałam tylko ogólny szkic czy nastrój. W jakiś sposób wpisuje się to w moje wyobrażenie muzyki. Ona jest najważniejsza i nie śmiałabym niczego konkretnego sugerować, tym bardziej, że muzycy, z którymi mam szczęście pracować to wybitni artyści. W finale więc dostawałam gotową kompozycje, którą ogrywaliśmy na próbach przed sesją nagraniową. Wyzwaniem była także praca studyjna. Właściwie płyta powstawała na odległość. Największa część w Polsce, ale część także w Los Angeles, gdzie mieszka Munyungo Jackson. Ten proces przesyłania sobie muzyki to była prawdziwie koronkowa robota, nie tylko ze względu na geografię, ale również dlatego, że składanie tych różnych cegiełek w jedną całość podporządkowane było idei wypracowania spójnego brzmienia.

Myślę, że się udało. „Looking Walking Being” jest brzmieniowo o wiele bogatszą płytą. Znacznie bardziej gęstszą także pod względem rytmicznym, no i przede wszystkim różnorodniejszą stylistycznie.

Tak to jest zdecydowanie moja płyta, choć ogromny udział w jej tworzeniu mieli także muzycy, z którymi działam.

To skład od dawna stabilny.

I nie potrzeba w nim niczego zmieniać. z Michałem Tokajem, który jest współproducentem płyty, mamy bardzo podobny gust i wrażliwość. W sprawach muzyki rozumiemy się bez słów. Był współproducentem mojej pierwszej płyty, teraz napisał połowę piosenek. Łukasz Żyta także jest ze mną od czasu debiutu. Obydwaj  są niezawodni. Z Jacksonem współpracuję od czterech lat. To wielka przyjemność pracować z muzykiem, który zna nie tylko jazzową estetykę. No i te lata spędzone ze Stevie Wonderem! David Doruzka z Czech, z kolei gra ze mną już od 2006 roku. Cenię jego wirtuozerię w grze na gitarze, ale także i zmysł kompozytorski, a Michał Barański, cóż  jest z kolei jednym z najzdolniejszych młodych kontrabasistów polskich. Z takimi muzykami mogę sięgać tam gdzie zechcę.

A gdzie chcesz sięgać?

Nie mam tak sformułowanych planów. Napisałam już pierwsze teksty na nową płytę, ale na plany jest za wcześnie. Czuję jednak, że nareszcie mogę realizować swoje muzyczne wyobrażenia. Mogę to robić coraz śmielej i odważniej. To poczucie jest... nie wiem czy najważniejsze.

Tags: